do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Alan Burt Akers [Dray Prescot 03] Warrior of Scorpio (pdf)
- James Alan Gardner [League Of Peoples 05] Ascending
- Alan Isler The Living proof (pdf)
- Dean R Koontz Moonlight Bay 1 Fear nothing
- Koontz Dean R Nocne dreszcze (pdf)
- Lori Foster The Winston Brothers & Visitation 7 of 12 Fantasy
- Foster, Alan Dean Spellsinger 01 Spellsinger
- Foster, Alan Dean Damned 02 The False Mirror
- Alan Dean Foster Commonwealth 02 Cachalot
- Foster, Alan Dean Life Form(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- quentinho.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odpadków, które przedostały się przez filtry powierzchniowe. Uklęknął i sięgnął przed siebie
trzonkiem miotły, by wyciągnąć przedmiot. Dawał się ruszyć z łatwością, zupełnie nie
przypominając kupy mulistego węgla.
Przedmiot był płaski i giętki. Z początku pomyślał, że jest to stary mundur, gdy jednak
znalazł się w głównym kanale, ujrzał, że jest to skóra jakiegoś zwierzęcia. Ciemna i lśniąca.
Przypominała raczej folię metalową niż część ciała. Jakiś dziwaczny materiał.
Gdy ją rozciągnął na podłodze, dostrzegł, że była wystarczająco wielka, by pomieścić
dwóch ludzi albo młodego cielaka. Co u diabła...?
Nagle zrozumiał. Na Fiorinie żyło kilka gatunków wielkich miejscowych zwierząt:
nieszczęsne, pełzające po ziemi prymitywne stwory o słabo rozwiniętych systemach
nerwowych i zwolnionym czasie reakcji. Niewątpliwie jedno z nich wlazło w jakiś sposób do
otworu zasysacza powietrza i, niezdolne się wydostać, zginęło z braku pożywienia i wody.
Nie potrafiło wejść po drabinach, a huczący wentylator stanowił barierę nie do przebycia.
Dzgnął miotłą pustą skórę. Ta wysuszona powłoka stanowiła wszystko, co pozostało z pe-
chowego gościa. Nie potrafił odgadnąć, jak długo leżała we wnęce, mijana i nie zauważona.
Wyglądała jednak zbyt świeżo, by mogła zawierać stare, dawno wyschnięte ciało. Wszy,
przypomniał sobie. Wszy szybko się załatwią z każdym mięsem, które znajdą na drodze. To
ciekawe. Nie wiedział, że jedzą też kości.
A może tam nie było żadnych kości. Może to był... jak to się nazywa? Aha, bezkręgowiec.
Coś, co nie ma kości. Czy na Fiorinie żyły i takie stworzenia? Będzie musiał to sprawdzić,
albo, jeszcze lepiej, zapytać Clemensa. Medyk powinien wiedzieć. Zwinie skórę i zaniesie ją
do ambulatorium. Może zrobił jakieś odkrycie, znalazł skórę nie znanego dotąd zwierzęcia.
To by dobrze wyglądało w jego aktach.
Tymczasem jednak nie posuwał się naprzód z pracą. Odwrócił się i wypalił dwie grudy
osadu spoczywające w dolnej prawej krzywiznie kanału. W tej właśnie chwili usłyszał hałas.
Zmarszczywszy brwi wyłączył i zabezpieczył laser, po czym odwrócił się, by spojrzeć za
siebie. Już niemal uznał, że był to tylko wytwór wyobrazni, gdy usłyszał po raz drugi jakiś
mokry, chlupoczący dzwięk.
Kilka metrów dalej w kanale znajdowała się trochę większa wnęka, w której niegdyś
składowano zapasy i narzędzia. Powinna być teraz pusta. Oczyszczono ją - zapasy
przeniesiono w inne miejsce, a narzędzia zabrał opuszczający planetę personel techniczny.
Jednakże w miarę jak się zbliżał, bulgoczący odgłos stawał się coraz głośniejszy.
Musiał się schylić, by zajrzeć do środka. %7łałując, że nie ma latarki, zmrużył oczy w
odbitym blasku padającym z kanału. Coś tam się ruszało, niewyrazny kształt w ciemności.
Stworzenie, które zgubiło skórę? Jeśli tak było i jeśli zdoła schwytać je żywcem, był pewien,
że Towarzystwo udzieli mu oficjalnej pochwały. Może jego nieprzewidziany wkład w
dogorywającą fiorińską naukę będzie wart parę miesięcy jego wyroku.
Oczy przyzwyczaiły się do słabego oświetlenia. Widział teraz wyrazniej. Dostrzegł głowę
osadzoną na szyi. Stworzenie wyczuło jego obecność i zwróciło się ku niemu.
Zamarł, niezdolny się poruszyć. Wybałuszył oczy.
Płyn wytrysnął nagle zwartym, skoncentrowanym strumieniem z paszczy bezkształtnego
potwora. Uderzył sparaliżowanego więznia prosto w twarz. Gaz buchnął z sykiem z ciała
rozpuszczającego się w zetknięciu z silnie żrącą cieczą. Murphy zatoczył się do tyłu z
krzykiem, szarpiąc rękoma swą rozpuszczającą się twarz.
Dym buchał z jego zaciśniętych palców, gdy cofał się od wnęki na chwiejnych nogach.
Odbił się najpierw od jednej ściany, a potem od drugiej. Nie myślał o tym, dokąd idzie ani
gdzie się znajduje. Nie mógł myśleć o niczym oprócz bólu. Nie pomyślał o wentylatorze.
Gdy wpadł na wielkie łopaty, pocięły go natychmiast na strzępy, rozpryskując na
metalowych ścianach kanału krew i poszarpane kawałki ciała. Odnalezienie go zajęłoby jego
dawnym przyjaciołom sporo czasu, gdyby nie fakt, że czaszka ugrzęzła akurat pomiędzy
jedną z łopat a osłoną. Zadziałał wyłącznik bezpieczeństwa, który unieruchomił mechanizm.
Silnik zatrzymał się, a w ślad za nim łopaty. W dalszej części korytarza milczący dotąd
wentylator przejął automatycznie zadania wyłączonego.
Potem w bocznym szybie ponownie zapanowała cisza, nie licząc odległego, ledwie
słyszalnego odgłosu, który wydobywał się z wnęki służącej ongiś jako skład. W pobliżu nie
było jednak nikogo, kto mógłby usłyszeć ten ohydny, miauczący syk.
Kwatera Clemensa była luksusowa w porównaniu z pomieszczeniami innych więzniów.
Miał dla siebie więcej miejsca i, jako technik medyczny ośrodka, posiadał dostęp do pewnych
wygód, których odmawiano jego towarzyszom. Pomieszczenie było jednak wygodne tylko w
porównaniu z innymi. Nie uzyskałoby aprobaty w najbardziej izolowanej placówce na Ziemi.
Mimo to Clemens zdawał sobie sprawę ze swej wyjątkowej pozycji i odczuwał tyle
wdzięczności, na ile pozwalała sytuacja. Ostatnia stała się ona bez porównania lepsza niż
zwykle.
Ripley poruszyła się pod kołdrą na łóżku. Przeciągnęła się i rzuciła spojrzenie na sufit.
Clemens stał po drugiej stronie pokoju, pobliżu wbudowanych w ścianę mebli. Spomiędzy
warg zwisał mu zapalony narkopapieros. Nalewał coś ciemnego i mocnego do szklanki. Po
raz pierwszy widziała go bez służbowego kaptura. Numer wytatuowany z tyłu ogolonej
czaszki był wyraznie widoczny.
Odwróciwszy się dostrzegł, że patrzy na niego i wykonał gest pojemnikiem.
- Przykro mi, że nie mogę zaoferować ci drinka, ale brałaś leki.
Przymrużyła oczy.
- Co to jest tym razem?
- Zdziwiłabyś się.
- Nie wątpię. - Uśmiechnęła się. - Już raz mnie zaskoczyłeś.
- Dziękuję. - Podniósł szklankę ku światłu. - Towarzystwo pozostawiło tu jedynie
podstawowy sprzęt medyczny. Ma on jednak, na swój sposób, wielkie możliwości. Ponieważ
nie możemy stale polegać na zrzutach, muszę umieć syntetyzować leki w szerokim zakresie.
Program używany do produkcji spirytusu do nacierania można z łatwością przystosować do
wytwarzania czegoś bez porównania łatwiejszego do przełknięcia. - Pociągnął łyk ze
szklanki, sprawiając wrażenie zadowolonego z siebie. - To drobne hobby, ale przynosi wiele
radości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]