do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Harry Harrison Bill 05 On the Planet of Zombie Vampires (Jack C. Haldeman)
- Jack L. Chalker, Effinger, Resnick The Red Tape War
- Jack Vance Dying Earth 03 Cugel's Saga
- Jay Caselberg Jack Stein 3 The Star Tablet v2
- Jack L. Chalker QM 3 Ninety Trillion Fausts
- Jack London On the Makaloa Mat and Island Tales
- Chalker Jack L W Świecie Studni 2 Wyjście (pdf)
- Grippando James Jack Swyteck 05 To coś
- James_Grippando_ _Jack_Swyteck_03_ _Last_to_Die
- Jack Vance Elder Isles 3 Madouc
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- listy-do-eda.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Carvera. Dillon pilotuje.
- Czasem myślę, że on szuka śmierci - powiedziała Kate.
- Co robimy?
- Zaczynam mieć go dość, bracie. Zestrzelcie ich.
- Z przyjemnością - odparł George Raszid.
Kilka godzin pózniej cessna, z Billym, Harrym i
Dillonem na pokładzie, leciała w kierunku Szabwy. Niebo było
ciemnoniebieskie, a złociste piaszczyste wzgórza, mające
czasem po sto metrów wysokości, ciągnęły się aż po horyzont.
Dillon przymknął przepustnicę, ściągnął drążek sterowy,
przeleciał nad jednym ze wzgórz i w dole zauważył trzy
pojazdy, stojące blisko siebie. W następnej chwili otworzono do
nich ogień.
Boczna szyba rozpadła się na kawałki i Harry krzyknął,
gdy odłamek skaleczył go w policzek. Seria z karabinu
maszynowego przeorała prawe skrzydło. Dillon zwiększył
obroty, odbił w lewo i zanurkował. Pojazdy znikły za
wzgórzem, lecz silniki gniewnie zakrztusiły się, a potem oba
zgasły, jeden po drugim. Otoczyła ich cisza, przerywana tylko
świstem wiatru.
126
Przed nimi wyrosła stutrzydziestometrowa wydma.
- Chryste, Dillon - mruknÄ…Å‚ Billy. - Jeszcze nigdy nie
widziałem czegoś takiego.
- No, nie jest to plaża w Brighton, Billy. Trzymajcie się.
Dillon ściągnął drążek i samolot prawie otarł się o szczyt
wydmy, po czym opadł na miękki piasek. Podskoczył kilka
razy i znieruchomiał. Koła głęboko zaryły się w piach.
- Nic wam nie jest?
- Nic - mruknÄ…Å‚ Harry Salter. - Koniec z wakacjami za
granicą. Od tej pory nie wybiorę się nawet na jeden dzień do
Calais.
Dillon otworzył drzwi i wyszedł na skrzydło. Billy i jego
wuj poszli w ślady Irlandczyka.
- I co teraz? - zapytał Harry.
- Będą nas szukać - odparł Dillon. - Jeśli chcecie znać
moje zdanie, to dobrze wiedzieli, że to my.
- Co zrobimy? - spytał Billy.
- Zobaczymy.
Dillon wyjął telefon komórkowy i zaczął przetrząsać
kieszenie.
- Do licha! Nie mam przy sobie numeru telefonu
Villiersa. - Zastanawiał się chwilę. - W porządku. - Zadzwonił
do Londynu, do Fergusona. Generał zgłosił się od razu. -
Charles, to ja. Mamy kłopoty.
Kiedy wyjaśnił mu sytuację, Ferguson rzekł:
- Nie przejmuj się, złapię Villiersa. Podam mu twój
numer. On się tym zajmie. W razie potrzeby bywa równie
nieprzyjemny jak ty.
- Miło mi to słyszeć. - Dillon rozłączył się i powie dział
towarzyszom: - Czekamy.
Po dwudziestu minutach jego telefon zadzwonił i Villiers
powiedział:
- Jesteście wszyscy cali, Dillon?
127
- Najzupełniej. Zarówno ja, jak i Salterowie. Czekali tu
na nas.
- A czego się spodziewałeś? W takim miejscu jak Hazar
wieści szybko się rozchodzą.
- Co mamy robić? Tamci wkrótce nas znajdą.
- Jestem sześćdziesiąt kilometrów na wschód od was.
Zostawię Bronsby ego z połową oddziału i przyjadę z
resztą, ale proponuję, żebyście ruszyli się stamtąd.
Ustalcie waszą pozycję i przekażcie mi namiary.
- Daj mi chwilkÄ™.
Dillon poszedł do samolotu i sprawdził koordynaty.
Villiers powiedział:
- Dobrze. Teraz wynoście się stamtąd. Niedaleko od was
znajduje się stary fort, który zapewni wam lepszą osłonę niż
samolot. Idzcie na północny wschód. Będzie my się spieszyć,
Dillon, ale oni będą blisko, bardzo blisko. Zapisz mój numer
telefonu i bÄ…dz w kontakcie.
Powodzenia.
Dillon powtórzył Salterom to, co usłyszał od Villiersa.
- Wezcie wodę, żywność, po kałasznikowie z zapasem
amunicji i wynosimy się stąd. - Uśmiechnął się do Harry ego. -
Nie będziesz już musiał chodzić do siłowni, Harry. Przez dwa
dni wypocisz tu siedem kilo.
Dwie godziny pózniej George Raszid i dziesięciu
Beduinów, poruszających się land roverami, znalezli cessnę.
Tropiciel obszedł samolot, obejrzał ślady, wrócił i wskazał na
północny wschód.
- Tam poszli, effendi. Pieszo.
- A więc dogońmy ich - odparł George.
Salterowie i Dillon maszerowali obok siebie,
zasłoniwszy głowy zawojami przed prażącym słońcem. Z
trudem znajdowali drogÄ™ przez wydmy. Dillon niezle
prowadził, ale ciężko było im iść po miękkim piasku. W końcu
128
zobaczyli przed sobą równinę, a na niej oazę oraz resztki fortu.
- Czy to miraż? - mruknął Billy, a Harry zawołał: - Za
nami, Dillon!
Obejrzeli się i zobaczyli wyjeżdżające zza wydm land
rovery George a Raszida.
- Biegiem! - krzyknął Dillon. - Ile sił w nogach. Jeśli
dogonią nas na otwartej przestrzeni, będzie po nas.
Pomknął w dół zbocza.
Minęli studnię, linię drzew, a potem to, co zostało z
bramy w rozsypującym się murze. Dillon pierwszy wbiegł po
schodkach na blanki, z których zobaczyli nadjeżdżającego
George a Raszida i dziesięciu Beduinów.
Land rovery stanęły. Siedząc na szczycie muru, Dillon
patrzył na to przez otwór strzelniczy. Billy i Harry siedzieli po
bokach, uzbrojeni w kałasznikowy.
- Co my tu robimy? - mruknÄ…Å‚ Harry. - To jak w tym
filmie, który widziałem, gdy byłem mały. Z Rayem Millandem
i Garym Cooperem... Beau Gęste , chyba taki miał tytuł.
- Ja też go widziałem - rzekł Billy. - Sierżant sadzał
zabitych na murze, żeby wydawało się, że obrońców nie ubywa.
- Nas jest tu tylko trzech - przypomniał Dillon. - Lepiej
przyłóżmy się do roboty, inaczej ci faceci naprawdę utną nam
jaja.
Zajęli pozycje, Arabowie wysypali się z land roverów.
- Do diabła, co ja tu robię, Dillon? - powiedział Harry
Salter.
- Zwietnie się bawisz, Harry. Zaufaj mi, a wrócisz do
Wapping. - Starannie wycelował i strzelił. Jeden z Beduinów
padł. - Widzisz. Mamy mnóstwo amunicji. Strzelaj do tych
drani.
Arabowie wycofali się za land rovery i zawzięcie
ostrzeliwali mur. Dillon i Salterowie odpowiadali ogniem.
- Spokojnie, Billy - poradził Irlandczyk. - Ogień
129
pojedynczy. Niech Harry wali seriami, ale my strzelajmy do
pewnych celów. W tym nasza siła.
Idąc za jego radą, Billy oddał strzał i wychylający się zza
land rovera Beduin ciężko runął na bok.
- Właśnie tak, Billy, właśnie tak - pochwalił Dillon. -
Zatrzymamy ich, aż nadjedzie Villiers.
Wziął do ręki lornetkę Zeissa. Beduini przebiegali od
jednego samochodu do drugiego.
- Zauważyłem George a Raszida - oznajmił Dillon.
- Teraz przynajmniej wiemy, na czym stoimy - mruk nÄ…Å‚
[ Pobierz całość w formacie PDF ]