do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Feehan Christine Dark 05 Dark Challenge
- Boys of the Zodiac 05 Leo All That You Are Jamie Craig [AQ MM] (pdf)
- Harry Harrison Bill 05 On the Planet of Zombie Vampires (Jack C. Haldeman)
- Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (05) Próba ognia
- James Alan Gardner [League Of Peoples 05] Ascending
- James Lowder The Harpers 05 The Ring of Winter
- Harry Turtledove Crosstime 05 The Gladiator (v1.0)
- Fred Saberhagen Vlad Tepes 05 Dominion
- 05. Ja cię kocham, a ty śpisz, wampirze Kerrelyn Sparks
- Grippando James Jack Swyteck 05 To coś
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- charloteee.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stracharz starał się skrywać przede mną swoje obawy - ale niezbyt udatnie. Naprawdę sądził,
że Zły powróci, by mnie zniszczyć. Dlatego właśnie tak mnie niańczyt Posłał mnie do
Arkwrighta, żebym siÄ™ wyszkoliÅ‚ i stward¬niaÅ‚. Ale czy oznaczaÅ‚o to, że mam pozwolić tÅ‚uc
się na kwaśne jabłko pijakowi? Nawet stracharz żywił pewne obawy. Wyglądało mi, że
Arkwright równie zle traktował innych uczniów. Mimo wszystko jednak stracharz wysłał
mnie do okrutnego, nowego mistrza. Co oznaczało, ii uważał, że to ważne. I wtedy
przypomniałem sobie, co powiedziała mi Alice, kiedy walczyliśmy z Mateczką Mai-kin i nie
pozwoliłem jej spalić czarowmicy.
Musisz być twardszy albo nie przeżyjesz! Robienie te& co każe stary Gregory, nie wystarczy!
Zginiesz jak inni-
^jelu uczniów mojego mistrza zginęło w czasie na¬uki To niebezpieczny fach, zwÅ‚aszcza
teraz, gdy Diabeł zstąpi na świat. Ale czy oznaczało to, że muszę stać się tak okrutny jak
Arkwright? Pozwolić, by moja dusza ob¬umarÅ‚a?
Długi czas podobne myśli krążyły mi po głowie, w końcu jednak pogrążyłem się w głębokim
śnie bez marzeń i, mimo zimna, spałem smacznie aż do świtu. Rano znów nadeszła mgła, lecz
umysÅ‚ miaÅ‚em jasny i czysty. Tuż po ockniÄ™ciu uÅ›wiadomiÅ‚em sobie, że podjÄ…¬Å‚em już
decyzjÄ™. WrócÄ™ do Arkwrighta i bÄ™dÄ™ kontynu¬owaÅ‚ szkolenie.
Po pierwsze, ufaÅ‚em mojemu mistrzowi. Mimo waha¬nia uważaÅ‚, że robi to, co trzeba. Po
drugie, mój wÅ‚asny instynkt zgadzaÅ‚ siÄ™ z nim. WyczuwaÅ‚em tu coÅ› ważne¬go. Gdybym
wróciÅ‚ do Chipenden, nie dokoÅ„czyÅ‚bym tu¬tejszego szkolenia. A w takim razie pózniej
mogłoby mi go brakować. Wiedziałem jednak, że nie będzie łatwo, i nie zachwycała mnie
myÅ›l o spÄ™dzeniu szeÅ›ciu miesiÄ™¬cy w towarzystwie Arkwrighta.
* * *
Kiedy dotarłem do młyna, drzwi frontowe stały otwo-i nim znalazłem się w kuchni, poczułem
zapach je-
134
135
dzenia. Na rozgrzanym piecu Arkwright smażył jajka i boczek.
- Głodnyś, miody Wardzie? - spytał nie patrząc mnie.
- Tak, konam z głodu! - odparłem.
- Nie wątpię też, że jesteś mokry i zmarznięty. Ale tak to bywa, kiedy nocujesz pod
ciemnym, wilgotnym mostem, zamiast spać w domu, we względnym cieple. Nie będziemy o
tym więcej rozmawiać. Wróciłeś i tylko to się liczy.
W pięć minut pózniej siedzieliÅ›my przy stole, zajada¬jÄ…c, jak siÄ™ okazaÅ‚o, znakomite
Å›niadanie. Arkwright sprawiaÅ‚ wrażenie dużo bardziej rozmownego niż po¬przedniego dnia.
- Spisz twardo - zauważył. - Zbyt twardo. To mnie martwi...
Spojrzałem na niego zdumiony. Co miał na myśli?
- Zeszłej nocy posłałem sukę, by cię pilnowała - na wypadek, gdyby coś wynurzyło się
z wody. CzytaÅ‚eÅ› Ust swojego mistrza. ZÅ‚y w każdej chwili może nasÅ‚ać na cie¬bie jakiegoÅ›
stwora, wolaÅ‚em zatem nie ryzykować. Kie¬dy wróciÅ‚em tuż przed Å›witem, nadal gÅ‚Ä™boko
spałeś Nie zorientowałeś się nawet, że tam byłem. To co dotąd nie wystarczy, młody
Wardzie. Nawet we śnie musis* wyczuwać niebezpieczeństwo. Będziemy musieli coś ztym
zrobić... Qdy tylko skończyliśmy jeść, Arkwright wstał.
- A jeÅ›li chodzi o twojÄ… ciekawość, to, jak wiesz, cie¬kawość to pierwszy stopieÅ„ do
piekÅ‚a. By zatem uchro¬nić ciÄ™ przed wtykaniem nosa tam, gdzie nie powinie¬neÅ›, pokażę ci,
co jest co, i wyjaśnię, jak się rzeczy mają w tym domu. Potem nie życzę sobie, żebyś
kiedykolwiek jeszcze o tym wspominał. Wyrażam się jasno?
- Tak - odsunąłem krzesło i też wstałem.
- No dobrze, młody Wardzie, chodz za mną... Arkwright poprowadził mnie wprost do
pokoju z po¬dwójnym łóżkiem - tym nasiÄ…kniÄ™tym wodÄ….
- Młyn nawiedzają dwa duchy - rzekł ze smutkiem. - To dusze mojego własnego taty i
mamy Abe'a i Ame¬lii. WiÄ™kszość nocy przesypiajÄ… w tym wÅ‚aÅ›nie łóżku. Ona zginęła w
wodzie. Dlatego jest takie mokre.
Bo, widzisz, za życia byli kochającą się parą i nawet teraz, po śmierci, nie chcą się rozłączać.
Tato naprawiaÅ‚ dach, kiedy doszÅ‚o do strasznego wypadku. SpadÅ‚ i zgi¬naÅ‚ na miejscu. Jego
utrata tak wstrzÄ…snęła mamÄ…, że S1Ä™ zabiÅ‚a. Nie potrafiÅ‚a bez niego żyć, toteż rzuciÅ‚a siÄ™ P°d
młyńskie koło. To była straszna, bolesna śmierć. Koło wciągnęło ją pod wodę i połamało
wszystkie kości.
136
137
Ponieważ odebrała sobie życie, nie może przejść na dj^ gą stronę, a mój biedny tato został z
nią. Mimo cierpię, nia jest silna. Silniejsza niż jakikolwiek inny znany ^ duch. Podsyca ogień,
próbując ogrzać zmarznięte, mo. kre kości. Ale czuje się lepiej, kiedy jestem blisko. Obo. je
czujÄ… siÄ™ lepiej.
Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale nie padl0 z nich żadne słowo. Co za straszna
opowieść! Czy dlate¬go Arkwright staÅ‚ siÄ™ taki twardy i okrutny?
- No dobrze, młody Wardzie, jest jeszcze więcej do zobaczenia. Chodz za mną...
- Dziękuję, dość już widziałem - powiedziałem. -Bardzo mi przykro z powodu pana
rodziców. Faktycz¬nie, to nie moja sprawa.
- ZaczÄ™liÅ›my, wiÄ™c doprowadzimy to do koÅ„ca. Zoba¬czysz wszystko.
PoprowadziÅ‚ mnie nastÄ™pnymi schodami do zamkniÄ™¬tego pokoju. W piecu pozostaÅ‚y tylko
resztki żarzących się węgli, ale powietrze wciąż było ciepłe. Pogrzebacz i szczypce tkwiły w
wiaderku. Minęliśmy trzy krzesła, kierując się wprost ku dwóm trumien w kącie.
- Moi rodzice sÄ… zwiÄ…zani ze swymi kośćmi - wyja¬Å›niÅ‚ - toteż nie mogÄ… oddalać siÄ™
zanadto poza mur) młyna. Wykopałem ich i sprowadziłem tutaj, bo tu &
^godniej- Lepsze to niż nawiedzanie wietrznego cmen¬tarza na skraju bagien. Nikomu nie
szkodzÄ…. Czasami -iadamy tu razem i rozmawiamy. Wtedy sÄ… najszczÄ™¬Å›liwsi.
Czy nie da się czegoś zrobić? - spytałem. Arkwright odwrócił się ku mnie z twarzą
poczerwie¬niaÅ‚Ä… z gniewu.
- Sądzisz, że nie próbowałem? Dlatego właśnie w ogóle zostałem stracharzem!
Myślałem, że szkolenie da mi wiedzę pozwalającą ich uwolnić. Ale nic z tego. Nawet pan
Gregory przybyÅ‚ tu w koÅ„cu, próbujÄ…c po¬móc. StaraÅ‚ siÄ™, jak mógÅ‚, bez skutku. WiÄ™c teraz
już wiesz, tak?
Przytaknąłem, spuszczając wzrok, niezdolny spojrzeć mu w oczy.
- Posłuchaj - rzekł łagodniej. - Ja sam zmagam się z własnym, osobistym demonem -
demonem butelki, tak go nazywam. Sprawia, że jestem twardszy i okrut-niejszy niżby
wynikało to z mojej natury, ale na razie nie potrafię poradzić sobie bez niego. Aagodzi ból -
po¬zwala mi zapomnieć o tym, co straciÅ‚em. Owszem, tro¬chÄ™ siÄ™ zapuÅ›ciÅ‚em, lecz wciąż
mam ci wiele do przeka-zania, młody Wardzie. Czytałeś list: mam obowiązek cię zahartować
i przygotować na rosnące zagrożenie ze
138
139
strony Złego. A mamy dowody, że mrok rośnie w I szybciej niż kiedykolwiek. Odkąd
usłyszałem, że ^ przybędziesz, moja praca stała się cięższa. Nigdy jeszczę I nie widziałem tak
wielu oznak działania wodnyc|, I wiedzm. Całkiem możliwe, że chodzi im o ciebie. Musisz I
zatem być gotów. Wyrażam się jasno? Znów skinąłem głową.
- Zaczęliśmy nie najlepiej. Wcześniej szkoliłem trzech uczniów pana Gregory'ego, ale
żaden z nich nie był dość I bezczelny, by tu wchodzić. Teraz, gdy znasz sytuację, I
spodziewam się, że nie przestąpisz więcej progu tego po- I koju. Czy mam na to twoje słowo,
młody Wardzie?
- Tak, oczywiście. Naprawdę mi przykro.
- No dobrze, w takim razie załatwione. Możemy za- | cząć od nowa. Przez resztę dnia
zajmiemy się lekcjami, by nadrobić wczorajsze, stracone popołudnie. Ale jutro znów skupimy
się na ćwiczeniach praktycznych.
Arkwright musiał zobaczyć moją nieszczęśliwą minę. Nie zachwyciła mnie myśl o kolejnej
walce na kije. Po¬krÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ… i niemal siÄ™ uÅ›miechnÄ…Å‚.
- Nie bój się, młody Wardzie. Damy twoim sińcom parę dni oddechu, nim znów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]