do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Dom na wzgórzu Caldwell Erskine
- jayhawkbb Quarterback Sneak
- Walter Jon Williams Metropolitan
- James Alan Gardner [League Of Peoples 05] Ascending
- Kultura bezpieczenstwa
- Flux Orson Scott Card
- William Gibson & Bruce Sterling The Difference Engine
- McMahon_Barbara_ _Intryga_i_Milosc_ _Nie_ma_ucieczki
- AnnaleeBlysse_StarlitDestiny_NCP
- Anthony, Piers Titanen 02 Die Kinder der Titanen
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- charloteee.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
może się okazać całkiem autentyczny.
Sugerowałem, byśmy zmienili w końcu temat i pomówili o nadchodzącym sezonie
żeglarskim. Rooseveltowie zasiedzieli się do ósmej, po czym wyszli.
108
Nie widzę niczego zabawnego ani interesującego w Bellarosie zakomunikowałem
Susan.
Powinieneś zachować otwarty umysł odparła nalewając sobie kolejny kieliszek
porto.* To kryminalista stwierdziłem stanowczo.
Jeżeli ma pan przeciwko niemu jakieś dowody, panie mecenasie, powinien pan
zawiadomić biuro prokuratora okręgowego odparła równie stanowczo.
To przypomniało mi istotę problemu: jeśli nie mogło sobie poradzić z Frankiem
Bellarosą całe społeczeństwo, w jaki sposób miałem to uczynić sam jeden? Upadek
prawa podkopywał morale wszystkich pokpiwała sobie z niego nawet Susan, a
Lester Remsen uważał, że zasady powinno się wyrzucić na śmietnik. Ja na razie nie
byłem tego taki pewien.
Wiesz, o czym mówię powiedziałem do Susan. Powszechnie wiadomo, że jest
szefem mafii.
Wypiła do dna swoje porto i westchnęła głęboko.
Wiesz, John, to był długi dzień i czuję się zmęczona.
Istotnie był to bardzo długi dzień i ja także czułem się fizycznie i emocjonalnie
wykończony.
Tarzanie się w sianie bardzo człowieka wyczerpuje zauważyłem niezbyt
rozsÄ…dnie.
Skończ z tym.
Wstała i ruszyła w stronę domu.
Pokonaliśmy w końcu Rooseveltów czy nie? zapytałem. Spełnisz moje
seksualne życzenie?
Zawahała się.
Czemu nie odpowiedziała. Chcesz, żebym się od ciebie odpieprzyła?
Właściwie to tak.
Otworzyła prowadzące do gabinetu podwójne szklane drzwi.
Na pewno sobie przypominasz, że na dziewiątą jesteśmy proszeni na pózną
kolację do DePauwów. Można to od biedy uznać za przyjęcie wielkanocne. Proszę
cię, bądz gotów na czas.
Nalałem sobie kolejne porto. Nie, wcale sobie nie przypominałem.
Co więcej, miałem to w dupie. Przyszło mi na myśl, że jeżeli pewne osoby uważają
Franka BellarosÄ™ za "niesamowitego", "w interesujÄ…cy
109
sposób prymitywnego" i "intrygującego", a także potrafią o nim dyskutować przez
całą godzinę, to być może ja w oczach tych samych osób jestem sympatycznym
nudziarzem, który nigdy nie potrafi nikogo niczym zaskoczyć. Ta myśl, w połączeniu
z wcześniejszym incydentem na sianie, kazała mi się zastanowić, czy i Susan nie
przeżywa czasami kryzysu.
Wstałem, wziąłem ze sobą butelkę porto i skierowałem się w stronę pogrążonego w
ciemnościach ogrodu. Po jakimś czasie znalazłem się na skraju labiryntu. Trochę już
zalany, wszedłem do środka. Alejki pozarastane były nie przystrzyżonym
żywopłotem. Aaziłem nimi bardzo długo. Kiedy nabrałem całkowitej pewności, że
zabłądziłem, wyciągnąłem się na ziemi, dopiłem porto i zapadłem w sen pod
gwiazdami.
W dupie miałem DePauwów.
Rozdział 10 Usłyszałem obok siebie śpiew ptaków i otworzyłem oczy, ale nic nie
zobaczyłem. Zdezorientowany i przestraszony szybko usiadłem. Otaczała mnie gęsta
mgła i przez moment wydawało mi się, że umarłem i poszedłem do nieba, ale zaraz
potem odbiło mi się porto, więc domyśliłem się, że żyję, chociaż nie czuję się
najlepiej. Stopniowo docierało do mojej świadomości, gdzie się znajduję i jak się tutaj
dostałem. Nie byłem zachwycony ani jednym, ani drugim, postarałem się więc szybko
zapomnieć o przeszłości.
Purpurowe niebo nad moją głową rozjaśniały pierwsze poranne smugi. Straszliwie
bolała mnie głowa, było mi zimno, a mięśnie miałem jak z tektury. Przetarłem oczy i
ziewnąłem. Była Wielkanocna Niedziela i John Sutter rzeczywiście powstał z
martwych.
Uniosłem się powoli, spostrzegłem leżącą na ziemi butelkę porto i przypomniałem
sobie, że służyła mi w charakterze poduszki. Podniosłem butelkę i pociągnąłem z niej
ostatni łyk, żeby odświeżyć usta.
Uuuuch&
Doprowadziłem do porządku swój dres i zaciągnąłem pod samą szyję suwak kurtki.
Faceci w średnim wieku, nawet jeśli odznaczają się dobrą kondycją, nie powinni,
zalani w pestkę, wylegiwać się przez całą noc na zimnej ziemi. To niezdrowe i
niegodne dżentelmena.
Och& moja szyja&
Odkaszlnąłem, przeciągnąłem się, kichnąłem i dokonałem innych porannych
czynności. Wszystkie moje organy wydawały się funkcjonować
111
prawidłowo z wyjątkiem mózgu, który nie potrafił dostrzec potworności tego, czego
się dopuściłem.
Zrobiłem na próbę parę kroków, uznałem, że idzie mi całkiem niezle i zacząłem
przedzierać się przez gałęzie labiryntu. Starałem się iść po swoich wczorajszych
śladach, ale tropiciel ze mnie marny i wkrótce zabłądziłem. Właściwie zabłądziłem już
wczoraj. Teraz "zaginÄ…Å‚em w akcji".
Niebo pojaśniało i potrafiłem już odróżnić wschód od zachodu.
Wyjście z labiryntu znajdowało się po jego wschodniej stronie i starałem się, kiedy
tylko było to możliwe, poruszać w tym kierunku, niestety dość szybko zdałem sobie
sprawę, że wciąż chodzę tymi samymi alejkami. Człowiek, który zaprojektował ten
labirynt, musiał być genialnym sadystą.
Minęła cała godzina, zanim wydostałem się na łąkę i ujrzałem słońce wschodzące
nad stojÄ…cÄ… w oddali altanÄ….
Usiadłem na kamiennej ławce przed wejściem do labiryntu i zmusiłem do działania
swoje szare komórki. Nie tylko zostawiłem samą Susan i nie poszedłem na przyjęcie,
ale nie stawiłem się również na porannym nabożeństwie u św. Marka. Susan i
Allardowie szaleją już prawdopodobnie z niepokoju. No, może Susan i Ethel jeszcze
nie szalejÄ…, ale George na pewno siÄ™ zamartwia, a kobiety sÄ… lekko zatroskane.
Ciekaw byłem, czy Susan poszła odważnie sama do DePauwów, przepraszając ich w
moim imieniu, czy też zadzwoniła na policję i całą noc spędziła przy telefonie. W
gruncie rzeczy chodziło mi po prostu o to, czy jest jeszcze ktoś na tym świecie, kto
dba o to, czy żyję.
Dumałem właśnie nad tym problemem, kiedy doszedł mnie odgłos stąpających po
mokrej ziemi kopyt.
Podniosłem wzrok i ujrzałem wynurzającego się ze słonecznej kuli jezdzca. Wstałem
i przymrużyłem oczy.
Susan zatrzymała konia mniej więcej dwadzieścia stóp od miejsca, w którym stałem.
Ani ja, ani ona nie odezwaliśmy się do siebie, parsknęło za to głupie bydlę.
Zabrzmiało to tak, jakby się ze mnie natrząsało, i choć może się to komuś wydać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]