do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Ian Morson [William Falconer Mystery 04] A Psalm for Falconer (pdf)
- King.William. .Przygody.Gotreka.i.Felixa.03. .ZabĂłjca demonĂłw
- William Gibson & Bruce Sterling The Difference Engine
- William Gibson Cykl Ciąg (1) Neuromancer
- William R. Forstchen Into the Sea of Stars
- Gibson William Światło Wirtualne(1)
- Walter Jon Williams Metropolitan
- Jackson Shirley Poskramianie demonów
- Courths Mahler Jadwiga W obcym kraju
- McCade Brothers 1 Lover Undercover
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bezwładnie kończynami. Zmienne wiatry na różnych wysokościach targały ową
postacią na wszystkie strony. Trzy mile nad ziemią wiatr ustalił się i poniósł ją
opadajÄ…cym Å‚ukiem poprzez niebo, przeciÄ…gnÄ…Å‚ ukosem nad rafÄ… i lagunÄ… w stronÄ™
góry. Opadła i runęła w błękitne kwiaty na zboczu, ale i na tej wysokości wiał teraz
łagodny wietrzyk i spadochron załopotał, wypełnił się z trzaskiem i targnął. I tak
postać, wlokąc nogami po ziemi, zaczęła pełznąć coraz wyżej. Krok po kroku,
podmuch za podmuchem, dzwigała się przez błękitne kwiaty, przez głazy i czer-
wone skały, aż legła skurczona wśród odprysków skalnych na wierzchołku. Tutaj
powiew był nierówny i sprawił, że linki spadochronu splątały się i posczepiały;
a postać w hełmie siedziała ze zwieszoną na kolana głową, podtrzymywana pląta-
niną linek. Gdy zrywał się powiew, linki napinały się, a głowa i pierś unosiły się
tak, jakby postać chciała zajrzeć poza krawędz góry. Potem, gdy powiew zamierał,
linki wiotczały, a postać znowu chyliła się ku przodowi opuszczając głowę na ko-
lana. Tak więc, gdy przez niebo wędrowały gwiazdy, postać siedząca na szczycie
70
góry cały czas to chyliła się w ukłonie, to znów prostowała.
W mroku wczesnego poranka przy skale trochę poniżej wierzchołka dały się
słyszeć jakieś odgłosy. Ze stosu chrustu i zeschłych liści wypełzli dwaj chłop-
cy, dwa mgliste cienie rozmawiające sennie ze sobą. Byli to blizniacy pełniący
dyżur przy ognisku. Teoretycznie jeden z nich powinien spać, a drugi czuwać.
Nigdy jednak nie udawało im się działać rozsądnie, jeżeli "rozsądnie" znaczyło
"niezależnie", a że nie mogli obaj czuwać całą noc, obaj spali. Teraz ruszyli ku
ciemniejÄ…cej plamie ogniska sygnalnego, ziewajÄ…c, trÄ…c oczy, drepcÄ…c znanymi
ścieżkami. Doszedłszy na miejsce przestali ziewać i jeden z nich pobiegł szybko
z powrotem po chrust i zeschłe liście.
Drugi ukląkł przy ognisku.
Na pewno zgasło.
Zaczął grzebać patykami, które mu brat wsunął w dłonie.
Nie.
Położył się, przysunął usta do ciemniejącej plamy i zaczął dmuchać. Czerwo-
ny blask rozświetlił mu twarz. Przestał na chwilę dmuchać.
Sam. . . podaj coś. . . na rozpałkę.
Eryk pochylił się i dmuchnął znów leciutko, aż plama rozjaśniła się. Sam we-
tknął kawałek suchego jak pieprz drzewa w rozżarzony chrust i nakrył gałęzią.
Rozjarzyło się i gałąz zajęła się ogniem. Sam podłożył więcej chrustu.
Nie spal wszystkiego rzekł Eryk za dużo nakładasz.
Ogrzejemy siÄ™.
Ale będziemy musieli szukać drzewa.
Zimno mi.
Mnie też.
Poza tym, jest. . .
. . . ciemno. Więc zgoda.
Eryk usiadł w kucki i przyglądał się, jak Sam dokłada do ognia. Ułożył stos
z kawałków drzewa, które od razu objął płomień; ognisko było zabezpieczone.
Mało brakowało.
Ale by siÄ™. . .
Złościł.
No.
Przez kilka chwil blizniacy patrzyli na ogień w milczeniu. Polem Eryk zachi-
chotał.
Prawda, jak się złościł?
O ogień. . .
I świnię.
Szczęście, że się czepił Jacka, a nie nas.
No. Pamiętasz tego starego Złośnika w szkole?
Chłopcze, ty mnie po-wo-li do-pro-wa-dzisz do szaleństwa!
71
Blizniacy parsknęli identycznym śmiechem, potem przypomnieli sobie ciem-
ność i inne rzeczy i rozejrzeli się wokół niespokojnie. Uwijające się pilnie u stosu
płomienie znów przyciągnęły ich wzrok. Eryk patrzył na rozbiegane stonogi, któ-
re szalały nie mogąc ujść płomieniom, i przyszło mu na myśl ich pierwsze ognisko
tuż obok, w dole, przy stromym zboczu, gdzie teraz panowały zupełne ciem-
ności. Nie lubił tego wspominać, toteż zwrócił oczy ku wierzchołkowi góry.
Ciepło zaczęło już promieniować i przygrzewać rozkosznie. Sam bawił się
układaniem ciasno obok siebie patyków na ogniu. Eryk wyciągnął dłonie spraw-
dzając, z jakiej odległości od ognia żar nie będzie dokuczał. Patrząc leniwie ponad
ogniskiem przed siebie rekonstruował z płaskich cieni dzienne kontury porozrzu-
canych skał. W tym miejscu jest wielka skała, w tamtym trzy kamienie, tu rozsz-
czepiony głaz, a za nim powinna być wyrwa, ale. . . zaraz. . .
Sam.
HÄ™?
Nic.
Płomienie zawładnęły patykami, kora zwijała się i odskakiwała, drzewo trza-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]