do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Anne McCaffrey Cykl JeĹşdĹşcy smokĂłw z Pern (01) JeĹşdĹşcy SmokĂłw
- Graham Masterton Cykl Manitou (1) Manitou
- Juliusz Verne Cykl Robur (1) Robur Zdobywca (KrĂłl przestworzy)
- Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (05) Próba ognia
- Bujold Lois McMaster Cykl Barrayar 01 Strzępy honoru
- Frederic Pohl Cykl Saga o Heechach (4) Kroniki HeechĂłw
- Anne McCaffrey Cykl WieĹźa i Ul (3) Dzieci Damii
- Anne McCaffrey Cykl Statki (4) Miasto, które walczyło
- Margit Sandemo Cykl Opowieści (08) Uprowadzenie
- Harry Harrison Bill 05 On the Planet of Zombie Vampires (Jack C. Haldeman)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pojczlander.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nagle Case uświadomił sobie ciężar klucza Chubba, leżącego na wewnętrznej
pochyłości jej lewej piersi.
Tak. 3Jane cofnęła dłoń. Znam. Dowiedziałam się jeszcze jako dziec-
ko. Mam wrażenie, że we śnie. . . albo gdzieś w tysiącu godzin pamiętników ma-
my. Sądzę jednak, że Peter ma rację, kiedy mówi, żebym nie zdradzała kodu. Jeśli
dobrze wszystko zrozumiałam, to będą kłopoty z Turingiem. A duchy są zwykle
kapryśne.
Case się wyłączył.
Zabawna klientka, co? Finn uśmiechnął się ze starego Sony.
Case wzruszył ramionami. Korytarzem wracał Maelcum z Remingtonem pod
pachą. Syjonita uśmiechał się i potrząsał głową w takt muzyki, której Case nie sły-
szał. Dwa cienkie żółte przewody biegły od jego uszu do bocznej kieszeni kurtki.
Podkład, chłopie wyjaśnił Maelcum.
Jesteś pieprznięty wariat stwierdził Case.
Zwietnie słychać. Godziwy podkład.
Chłopaki wtrącił Finn. Ruszcie tyłki. Nadjeżdża środek transportu.
Nie zawsze potrafię wykręcić tak gładki numer jak z 8Jeanem, który nabrał do-
zorcę. Za to mogę wam załatwić dojazd do lokalu 3Jane.
Case wyrwał z gniazda adaptor. Pod znaczącym koniec korytarza, surowym
łukiem betonu pojawił się elektryczny wózek. Może ten sam, którym jechali Afry-
kanie, ale jeśli nawet, to zniknęli. Za niskim siodełkiem, wbijając w tapicerkę
cienkie manipulatory, mały Braun mrugał rytmicznie czerwoną LEDą.
Mamy autobus poinformował Maelcuma Case.
Rozdział 20
Znów zagubił swój gniew. Tęsknił za nim.
W małym wózku było ciasno: Maelcum z Remingtonem na kolanach i Case
ze zwisającym na pierś dekiem i konstruktem. Wózek jechał z szybkością, której
konstrukcja nie przewidywała. Zarzucało ich na zakrętach, więc Maelcum wychy-
lał się do środka. Nie sprawiało to kłopotów, gdy skręcali w lewo, gdyż Case sie-
dział właśnie po lewej stronie. Ale przy prawych wirażach Syjonita musiał kłaść
się na niego i sprzęt, wgniatając Case a w siodełko.
Nie miał pojęcia, którędy jadą. Wszystko wydawało się znajome, ale nie był
pewien, czy oglądał już wcześniej ten kawałek korytarza. Drewniane gabloty na
wygiętych ścianach demonstrowały zbiory, jakich z całą pewnością jeszcze nie
widział: czaszki wielkich ptaków, monety, maski z kutego srebra. Sześć opon
wózka toczyło się bezgłośnie po warstwach dywanów. Jedynym dzwiękiem było
wycie silnika i od czasu do czasu syjoński podkład z piankowych kulek w uszach
Maelcuma, gdy ten przesuwał się, kontrując ostre prawe skręty. Dek i konstrukt
dociskały do biodra tkwiący w kieszeni kurtki shuriken.
Masz zegarek? zapytał Maelcuma.
Syjonita potrząsnął włosami.
Czas to czas.
Jezu! Case zamknÄ…Å‚ oczy.
Braun przebiegł po stosie dywanów i stuknął manipulatorem w wielkie drzwi
z ciemnego porysowanego drewna. Wózek za plecami zaskwierczał i strzelił sno-
pem błękitnych iskier spod osłoniętej tablicy kontrolnej. Jedna z iskier spadła na
chodnik pod kołami i Case wyczuł zapach przypalonej wełny.
Tędy, chłopie? Maelcum spojrzał podejrzliwie i zwolnił bezpiecznik
karabinu.
A skąd mam wiedzieć? mruknął Case, bardziej do siebie niż do Syjonity.
Braun obrócił kulisty tułów i zamigotał LEDą.
Chce, żebyś otworzył drzwi. Maelcum pokiwał głową.
183
Case podszedł i nacisnął rzezbioną mosiężną gałkę. Na drzwiach, na pozio-
mie oczu, tkwiła mosiężna tabliczka, tak stara, że wyryty na niej napis został
zredukowany do cieniutkich, nieczytelnych zygzaków: nazwa jakiejś funkcji lub
nazwisko funkcjonariusza wytarte w nicość. Przez moment zastanawiał się, czy
Tessier-Ashpoolowie specjalnie dobierali każdy element Straylight, czy może ku-
pili wszystko hurtem w jakimÅ› ogromnym europejskim odpowiedniku Metro Ho-
lografix. Zawiasy zgrzytnęły żałośnie, gdy uchylił drzwi. Maelcum wyprzedził
go, z Remingtonem gotowym do strzału z biodra.
Książki oznajmił.
Biblioteka. Białe, stalowe półki z etykietami.
Wiem, gdzie jesteśmy stwierdził Case. Spojrzał przez ramię na wózek
naprawczy. Z dywanu unosiła się smużka dymu.
Idziemy powiedział. Co z wózkiem? Wózek! Pojazd nie drgnął.
Braun ciągnął go za nogawkę dżinsów, drapał w kostkę. Z trudem się powstrzy-
mał, by go nie kopnąć.
Czego?
Stukając cicho, robot wyminął drzwi. Case poszedł za nim. Bibliotecznym
monitorem był kolejny Sony, równie antyczny jak pierwszy. Braun zatrzymał się
pod nim i wykonał coś w rodzaju migu.
Wintermute?
Znajoma twarz wypełniła ekran.
Pora na wejście kontrolne, Case. Finn uśmiechnął się, mrużąc oczy za
kłębem papierosowego dymu. Chodz, włącz się.
Braun rzucił się do stopy Case a i zaczął włazić po nodze. Manipulatory szczy-
pały skórę pod cienką, czarną tkaniną.
Szlag by. . . Trzepnął go dłonią, a robot uderzył o ścianę. Dwa z jego
ramion przesuwały się tam i z powrotem, bezsensownie pompując powietrze. Co
się stało z tym piekielnym automatem?
Przepalił się odparł Finn. Głupstwo. Nie ma sprawy. Włącz się już.
Pod ekranem były cztery gniazda, ale tylko jedno pasowało do adaptora Hita-
chi.
Włączył się.
Nic. Szara pustka.
Ani matrycy, ani siatki. Ani cyberprzestrzeni.
Dek zniknÄ…Å‚. Jego palce. . .
Na samym skraju świadomości jakieś przelotne, zmienne wrażenie czegoś, co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]