do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Anne McCaffrey Cykl JeĹşdĹşcy smokĂłw z Pern (01) JeĹşdĹşcy SmokĂłw
- Graham Masterton Cykl Manitou (1) Manitou
- Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (05) Próba ognia
- Bujold Lois McMaster Cykl Barrayar 01 Strzępy honoru
- Frederic Pohl Cykl Saga o Heechach (4) Kroniki HeechĂłw
- Anne McCaffrey Cykl WieĹźa i Ul (3) Dzieci Damii
- Anne McCaffrey Cykl Statki (4) Miasto, które walczyło
- Margit Sandemo Cykl Opowieści (08) Uprowadzenie
- Ursula K.Le Guin Cykl Hain (8) Opowiadanie świata
- Barbara Dunlop Podwójne śźycie (Hotel Marchand 10)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anusiekx91.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ne.
I faktycznie na drugi dzień, 19 lipca, statek płynący po morzu znalazłby
się może w niebezpieczeństwie. Lecz Albatros , podobny do potężnego ptaka,
którego imię nosił, kpił sobie z wiatru i fal. I jeśli nie miał ochoty ślizgać się
po ich powierzchni niczym nawałniki, mógł jak orzeł wznieść się pod niebo, by
odnalezć tam spokój i słońce.
Przekroczono wtedy czterdziesty siódmy równoleżnik. Dzień trwał nie dłużej
jak około ośmiu godzin. Miał się stawać coraz krótszy w miarę zbliżania się do
regionów antarktycznych.
Około pierwszej po południu. Albatros znacznie się obniżył, aby poszukać
jakiegoś bardziej sprzyjającego prądu powietrza. Leciał nad morzem na wysoko-
ści mniejszej niż sto stóp.
Ocean był zupełnie spokojny. Gdzieniegdzie na niebie duże, czarne chmury,
wybrzuszone w górnych partiach, kończyły się sztywną, zupełnie poziomą linią.
Z chmur tych odchodziły wydłużone zgrubienia, których koniec zdawał się przy-
99
ciągać wodę kipiącą poniżej na kształt płynnych gąszczy.
Nagle woda ta wzdęła się przybierając formę olbrzymiej bańki.
W jednej chwili Albatros znalazł się w wirze gigantycznej trąby, za którą
pojawił się orszak dwudziestu innych, czarnych jak atrament. Na szczęście trąba
wirowała w tym samym kierunku co śmigła zawieszające, w przeciwnym wypad-
ku zatrzymałyby się one, a statek spadłby do wody; za to ze straszliwą prędkością
zaczął się obracać wokół własnej osi.
Niebezpieczeństwo było ogromne, być może nie do zażegnania, ponieważ sta-
tek nie mógł się uwolnić z uścisku trąby, której siła ssąca przytrzymywała go
mimo pracy pędników. Ludzie, odrzuceni siłą odśrodkową na brzegi platformy,
musieli uchwycić się słupów, aby nie wypaść.
Spokojnie! krzyknÄ…Å‚ Robur.
Trzeba było zachować zimną krew, a także uzbroić się w cierpliwość.
Uncle Prudent i Phil Evans, którzy chwilę wcześniej opuścili kajutę, zostali
zepchnięci na rufę, co narażało ich na zdmuchnięcie ponad relingiem.
Kręcąc się, Albatros równocześnie poddawał się ruchom postępowym trąb
obracających się wokół własnej osi z prędkością, jakiej mogłyby im pozazdro-
ścić śmigła. A jeśli wyrywał się jednej, wpadał w objęcia drugiej, co groziło mu
rozbiciem lub rozerwaniem.
Wystrzel z działa! zawołał inżynier.
Rozkaz ten skierowany był do Turnera. Uczepił się on działka ustawionego
pośrodku platformy, gdzie skutki siły odśrodkowej były słabo odczuwalne. Zro-
zumiał myśl Robura. W jednej chwili otworzył zamek działa, wsunął doń ładunek
wyjęty ze skrzyni zamocowanej na lawecie. Padł strzał i nagle trąby załamały się
wraz z sufitem z chmur, który zdawały się podtrzymywać.
Wstrząs powietrza wystarczył, by przełamać zaburzenia atmosferyczne, a po-
tężna chmura, zamieniając się w deszcz, pokreśliła horyzont pionowymi pręgami
olbrzymią płynną siatką rozciągniętą między niebem i morzem.
Albatros , wreszcie wolny, spiesznie wzbił się o kilkaset metrów.
Nic się nie połamało na pokładzie? zapytał inżynier.
Nie odrzekł Turner ale lepiej więcej nie zaczynać tej zabawy stada
kotów z jedną myszą.
Przez kilkanaście minut Albatros był rzeczywiście w niebezpieczeństwie.
Gdyby nie jego niezwykła wytrzymałość, rozleciałby się w tych wirach powietrz-
nych.
Jakże długie były godziny w czasie przelotu nad Atlantykiem, kiedy żadne
zjawisko nie przerywało ich monotonii! Dnie były zresztą coraz krótsze i tem-
peratura wciąż spadała. Uncle Prudent i Phil Evans rzadko widywali Robura. Za-
mknięty w swojej kajucie, inżynier zajmował się oznaczaniem trasy, nanoszeniem
kierunku na mapy, badaniem położenia, kiedy tylko mógł, notowaniem wskazań
100
barometrów, termometrów, chronometrów, wpisywaniem do książki pokładowej
wszystkich wydarzeń, jakie zaszły w podróży.
Natomiast jego dwaj więzniowie, ciepło odziani, bezustannie wypatrywali na
południu lądu.
Na specjalne polecenie Prudenta Frycollin próbował ze swej strony wycią-
gnąć od kucharza coś na temat inżyniera. Ale jakże polegać na tym, co mówił ten
Gaskończyk? Czasem Robur okazywał się byłym ministrem Republiki Argen-
tyny, admirałem, emerytowanym prezydentem Stanów Zjednoczonych, hiszpań-
skim generałem w stanie spoczynku, wicekrólem Indii, który w powietrzu zajął
wyższą pozycję. To znów posiadał miliony dzięki najazdom dokonanym na stat-
ku, o co został publicznie oskarżony. Kiedy indziej zrujnował się udoskonalając
swój pojazd, co zmusi go do publicznych przelotów, by odzyskać pieniądze. Co
do tego, czy kiedykolwiek gdzieś się zatrzymywał nie! Ale miał zamiar pole-
cieć na Księżyc, a tam, gdyby znalazł jakąś odpowiadającą mu okolicę, osiadłby
na stałe.
To jak, Fry?. . . Sprawiłoby ci przyjemność zobaczyć, co się dzieje tam
w górze?
Nie polecę!. . . Nie zgadzam się!. . . odpowiadał ten głuptak, traktując
wszystkie bujdy poważnie.
A dlaczegóż to, Fry? Ożenilibyśmy cię z jakąś piękną i młodą księżycową
panienką!. . . Byłbyś założycielem murzyńskiego rodu!
A kiedy Frycollin relacjonował te rozmowy swemu panu, Uncle Prudent do-
chodził do wniosku, że nie dowie się niczego na temat Robura. Rozmyślał więc
już tylko o zemście.
Phil zwrócił się któregoś dnia do Evansa czy na pewno ucieczka jest
niemożliwa?
Niestety, panie Prudent.
Dobrze! Ale człowiek zawsze jest panem siebie i jeśli będzie trzeba, to
poświęcając życie. . .
Jeśli taka ofiara ma być złożona, niech to się stanie jak najprędzej!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]