do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- ÂŚwięty Michał Archanioł
- Analizowanie budowy, fizjologii i patofizjologii narzć…du śźucia
- LE Modesitt Spellsong 3 Darksong Rising
- Dć™bski RafaśÂ‚ Pasterz upiorów opowiadania
- Arnett.Kevin.Mysteries.Myths.or.Marvels.eBook EEn
- Elise Title Serce przy sercu
- Sandemo_Margit_ _Saga_o_Czarnoksiezniku_Tom_2
- 200701
- Camp Sprague Szalony demon
- The Art of Speaking and Writing an English Language
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- charloteee.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oprawione w szary gruby papier z wypisanymi na grzbiecie literÄ… i numerem.
Otworzyłem na tytułowej stronie tę, po którą sięgnąłem. Która mi wpadła w rękę.
Było to Lato leśnych ludzi Marii Rodziewiczówny.
Ja wezmę tę, proszę pani. Może pani zapisze i już będę szedł, bo coś za długo
pani marudzÄ™.
Wcale nie, wcale nie. Co pan sobie wybrał? A, Lato leśnych ludzi Marii
Rodziewiczówny. Teraz wprawdzie zima, a nie lato, ale nikt jeszcze do tej pory nie
napisał książki pod tytułem Zima leśnych ludzi . O ile mi wiadomo.
Może ktoś kiedyś napisze mówię. To dziękuję bardzo i do widzenia
pani.
Do widzenia panu. Spotkamy siÄ™ za cztery tygodnie, to znowu
porozmawiamy, zgoda?
Bardzo chętnie, proszę pani. Bardzo chętnie. Mogę zatrąbić parę razy przed
wyjściem? Na zew. %7łeby ludzie w kościele usłyszeli. I ksiądz. Bo chyba się rozgadał z
ambony. Wpadł w studnię wymowności i trzeba go trąbieniem stamtąd wyciągnąć.
Niech pan zatrąbi. Musimy jeszcze dzisiaj odwiedzić dwie wsie przed
wieczorem. Bardzo ładne to porównanie ambony do studni wymowności. Bardzo
poetyckie.
Cieszę się, że pani się podoba. Do widzenia pani.
Do widzenia panu. %7Å‚yczÄ™ powodzenia.
Wzajemnie. W pracy zawodowej i w życiu osobistym.
Dziękuję i wzajemnie.
Dziękuję. I jeszcze raz: do widzenia.
Do widzenia. Bardzo miło mi było pana poznać.
Wyraznie wpadliśmy z bibliotekarką w studnię uprzejmości. Dziewuszkom, jak
przy meczu pingpongowym, tylko kręciły się główki, to w stronę bibliotekarki, to w
moją stronę, w zależności od tego kto ostatni uprzejmie odbijał piłeczkę. Zrobiłem
wysiłek i wydostałem się ze studni, to znaczy, odwróciłem się i przesunąłem się do
przodu autobusu, do kierownicy. Oparłem się o nią i chwilkę zamyśliłem się. Po czym
zatrąbiłem alfabetem Morse a: trzy krótkie, trzy długie, trzy krótkie i jeszcze raz to
samo: trzy krótkie, trzy długie, trzy krótkie. Potem machnąłem ręką bibliotekarce,
odpowiedziała mi przyjaznym ruchem i tak opuściłem gościnne ciepłe przytulne
wnętrze zielonego autobusu Objazdowej Biblioteki Publicznej.
Kiedy opuściłem gościnne ciepłe przytulne wnętrze zielonego autobusu
Objazdowej Biblioteki Publicznej, ludzie akurat wracali drogą z kościoła. Znać suma
nareszcie skończyła się. Poszedłem na kwaterę, rozpaliłem w piecu i usiadłem przy
ogniu. Chciałem trochę poczytać, ale zaraz po kilku zdaniach odłożyłem książkę. Nie
szło mi czytanie. Zaczęły mi chodzić po głowie takie różne zdania: duszę łzy; zwinna
jest bestia; fabuła rasa; duszę łzy; zwinna jest bestia; fabula rasa. A potem takie
zdania chodziły mi po głowie: ta wstążka twoja służy mi tutaj za temblak; ta wstążka
twoja służy mi tutaj za temblak; niech mi nigdy nie będzie wisielczym powrozem:
wstążka, temblak, powróz, temblak, wstążka, powróz; duszę łzy, fabuła rasa.
Minęło kilka dni jak piszą powieściopisarce. I tak to jednym zdaniem
załatwiają się z kilkoma dniami, których to dni, jakie by one były, bezbarwne, puste,
bezmiłosne, jeśli to jest w ogóle możliwe, nie można załatwiać jednym zdaniem,
jednym pociągnięciem, drobnym ruchem ręki, lekkim wdzięcznym gestem, jakby
łapiąc wpół kota z podłogi i sadzając go sobie na kolana. Ja, czyż inaczej czynię? Nie.
Ale mnie przynajmniej śmieszy takie zdanie: minęło kilka dni. Nie mówiąc o tym, że
boli mnie to, ubliża mi straszliwie. Bo to tak wygląda, że, ot, minęło kilka dni. Jakby
nigdy nic. Jakby batem strzelił. Jakby pestkę wypluł. A ja przez te kilka dni, o,
Gałązko Jabłoni i wy, straszliwe manowce, ja przez te kilka dni ileż razy konałem,
umierałem i zmartwychwstawałem, ileż roboty zrobiłem na zrębie, ileż potu ze mnie
wyciekło, ileż łez zadusiłem w zarodku, w zaraniu, u wylotu, u zródeł, ileż tysięcy
myśli przeszło przez moją głowę smugą światła jasną łagodną lub straszliwą
nawałniczą ciemną smugą cienia, pętając mi czoło albo wprost dziurawiąc, trepanując
mi klekoczącą czaszkę, ileż razy, mówię, przez te kilka dni umierałem i
zmartwychwstawałem, i znów padałem i z padłych wstawałem i znów padałem na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]