do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Antologia ZĹota podkowa 50 Zmartwychwstanie Offlanda i inne opowiadania
- Ursula K.Le Guin Cykl Hain (8) Opowiadanie Ĺwiata
- Asimov Isaac Opowiadania
- Franke, Herbert W Der GrÄźne Komet
- DeMille Nelson ZśÂote Wybrześźe t.1
- Anczyc W. Przygody prawdziwe ćąćËeglarzy i podrćÂśÂćąćËnikćÂśÂw
- Quentin Patrick Peter Duluth SzataśÂski spisek
- Anna J. Evans Enchanted (EC) (pdf)
- Annabel Joseph Mercy (pdf)
- DśÂugie lato w Portofino
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- charloteee.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
palce. Mały kamień, połyskujący identycznie jak te z kręgu otaczającego młodego hrabiego.
- To pieczęć %7ływych Gór - oznajmił uroczyście starzec. - Ona otworzy wam drogę.
D'Orenburg, biorąc przedmiot, spojrzał głęboko w zielone oczy. To, co w nich zobaczył, sprawiło, iż
znieruchomiał.
- To ty, prawda? - wyszeptał. - To musisz być ty!
Nieludzkie, potworne zmęczenie osiadło głęboko na dnie zrenic kapłana. yrenic głębokich i
przepastnych, jakby sięgały do samego środka piekła. Taki ciężar nie może być
dziedzictwem jednej, choćby najdłuższej ludzkiej egzystencji. Przygnębienie i beznadzieja
owszem, ale nie tak wielkie zmęczenie.
- To ty - powtórzył. - Brunon Wielki!
- Ja skinął głową starzec. Dostrzegłeś to w moich oczach. Wrażliwy z ciebie człek jak na
żołnierza. Słusznie postąpiłem dopuszczając cię aż tutaj.
- To twoja kara? Vallery wskazał szerokim gestem krąg świątyni.
- Moja i Gotfryda. On cały czas tutaj jest. We mnie i tym chłopcu. W tych górach. W
wodzie i ludziach stojących kręgiem dookoła nas. Nie wiem czy nadejdzie chwila, kiedy zostaniemy
uwolnieni. Nie wiem powtórzył cicho, z ogromnym, niewyobrażalnym smutkiem. Najwięksi
wrogowie we wspólnym jarzmie. Jednak aby je ciągnąć potrzebujemy
tego chłopca albo twojego sierżanta. Musisz wybrać.
- Dlaczego? spytał z rozpaczą d Orenburg. Dlaczego mi to robisz? Zadajesz torturę.
- To nie jest tak odparł starzec tym samym smutnym tonem. Od chwili, gdy pojawił się drugi
wybraniec, myślałem o tym. Powinieneś też wiedzieć, że jeśli zostanie tu
Viries, jego życie przedłuży się niepomiernie.
- Jednak czy chłopiec nie gwarantuje dłuższego okresu spokoju? Jest młody...
- Rzecz nie w wieku, ale w wewnętrznej energii... Widzisz, młodego hrabiego obserwowałem od
urodzenia, od dwudziestu lat. Dlatego przeoczyłem pojawienie się Viriesa.
Kiedy przybył do garnizonu?
- Z tego, co wiem, ponad dziesięć lat temu.
- Właśnie. Zauważyłem jakiś czas temu nagły przypływ mocy, ale byłem przekonany, że to chłopiec
zyskał siły. Z tamtej strony, po której w zwykłym czasie znajduje
się świątynia, świat wygląda nieco inaczej.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie. Dlaczego ja mam wydać wyrok?
- Bo jesteś człowiekiem. Dobrym człowiekiem. Nie potrząsaj głową! Jesteś dobry.
Myślisz, że nie widziałem, jak zakazałeś mordować jeńców? Jak dbasz o ludzi? Lepszy jesteś
ode mnie, więc podejmiesz właściwą decyzję. A na pewno lepszą...
***
Skała rozstąpiła się bezszelestnie, kiedy tylko zbliżył się z połyskującym kamykiem.
Wojacy, wychudli i poczerniali, z ulgą opuścili pułapkę. Vallery był zdumiony, dowiedziawszy się,
ile przebywał w świątyni Serca %7ływych Gór. Pięć dni... %7łołnierze stracili
nadzieję na ratunek. Przygotowywali się do śmierci. Pułkownik był zdumiony, jak podobne
napięcie może wyczerpać silnych ludzi. Przecież nie dopiekł im jeszcze głód, a słaniali się na
nogach. Kocur z przerażeniem opowiadał, jak ciało rozbite Reissa, które zawisło na niedostępnej
półce, zniknęło bez śladu.
Jednak osłabienie nie przeszkodziło oddziałowi przebyć drogi przez wąwóz prawie biegiem. Z ulgą
zostawili za plecami Masyw Spokoju. Na otwartej przestrzeni wstąpiła w serca otucha. Tylko ten
Viries...
- Boczysz się na mnie, stary? Vallery zatrzymał się obok sierżanta. Dopiero teraz miał okazję
porozmawiać z nim z dala od uszu żołnierzy.
- Powinniście mnie tam zostawić, panie pułkowniku. Posłano nas po Daniela Darelli.
To idąc w sukurs jemu, nie mnie, zginęli nasi.
- Wiesz, co się stało tam w... zwiesił głos. Nie powinien wymawiać nazwy tego miejsca.
- W świątyni Serca dokończył Viries. Leżałem bez czucia, ale widziałem i słyszałem wszystko... i
więcej.
- Ty byś pewnie mnie zostawił?
Sierżant zamyślił się. Dopiero po dłuższej chwili drgnął, spojrzał przytomniej.
- Nie wiem. I cieszę się, że nie musiałem być na pana miejscu. Ale...
- Ale co? Wydusisz to czy nie!
- Kiedy moja dusza wędrowała, obserwując wszystko, co się działo... jakby to powiedzieć... otarłem
się o umysł panicza Darelli. Przez krótką chwilę poczułem to, co on.
Znów pogrążył się w myślach. Vallery nie poganiał go, cierpliwie czekając aż znów wróci do
rzeczywistości.
- Tego się nie da opisać odezwał się wreszcie Viries. Ale to jest piękne uczucie mieć taką
władzę nad potężnymi górami, wodą, ziemią, nawet powietrzem...
- %7łałujesz, że cię tam nie zostawiłem? Vallery położył rękę na ramieniu sierżanta.
- Chyba nie potrząsnął głową podoficer. Na pewno nie. Nie dla mnie podobny spokój. Tak
przynajmniej myślę... Ale to naprawdę było piękne. Mam do czego tęsknić.
Milczeli, idąc ramię w ramię. Mais odwrócił się, chciał coś do nich powiedzieć, ale na widok
zamyślonych twarzy zrezygnował.
- Trzeba będzie coś powiedzieć ludziom odezwał się po jakimś czasie Viries.
Tylko co?
- Na pewno nie prawdę roześmiał się Vallery. po raz pierwszy od wielu dni poczuł
się wolny i beztroski. I tak by nie uwierzyli.
Ujarzmić miasto
Jechał ulicą Złotników, rozglądając się ciekawie z wysokości siodła. Bogate kamienice kusiły
ozdobnymi portalami. Ech, westchnął w duchu, gdyby można wpaść tu z
kompanią, przeczesać łykom piwnice, strychy i skrytki! Toż by dopiero była i zabawa, i zysk!
Jednak nie na Wrocław podobne marzenia. Przypomniał sobie strażników przy bramie: jak to
podejrzliwie oglądali książęce pieczęcie na glejcie! Gdyby im kto szepnął słówko pozwolenia, wraz
zapakowaliby przybyłego w sak i zawlekli do lochów.
Patrzył hardo w oczy mijanym ludziom. Spuszczali wzrok, jakby od pierwszego wejrzenia wiedzieli,
że z czarno odzianym przybyszem nie należy szukać zwady, bo to jeden
z tych, co mogą przebić mieczem za jedno zuchwałe spojrzenie, przy stu nawet świadkach, w
samym środku miasta, nie bacząc na nic.
- Patrzaj szepnął kupiec w ciemnoniebieskim płaszczu do towarzyszącego mu kancelisty to rycerz
Niclas Dehr! Ma czelność przyjeżdżać do grodu niby sam książę, jakby
był u siebie?
- Pewni jesteście, panie Adamie? spytał równie cicho urzędnik.
- Na krańcu świata poznam człeka, który obrał mnie z towarów! W piekle czy niebie wypatrzę złe
oczy i krzywy uśmieszek!
- Możecie mieć słuszność, że to on. Ponoć otrzymał list żelazny...
- Taki zbrodzień! Toż on diabła gorszy! Raubritter przeklęty!
- Nie sierdzcie się. Nic nie poradzicie na władzę książąt i panów z rady kancelista otarł pot z
czoła. Chodzmy lepiej do jakiego szynku, zimnego piwa się napić, bom uznojony
po całym dniu.
Niclas Dehr tymczasem wypatrywał apteki. Powinna być gdzieś tutaj, przy wylocie Kurzego Targu.
Kurzy Targ... uśmiechnął się do siebie, a drapieżne rysy wygładziły się na
chwilę. Stamtąd tylko kilka kroków na Oławską, gdzie...
Niewiele myśląc skierował wierzchowca w lewo. Panowie rajcy i ich przyjaciele mogą poczekać.
To im zależy na potkaniu, nie jemu. Smagnął zad zwierzęcia krótkim pejczem, zmuszając je do
galopu. Stukot kopyt poniósł się wzdłuż ulicy, ostrzegając zmierzających w różnych kierunkach ludzi.
Za pędzącym rycerzem poleciały złorzeczenia,
ale on na nic nie zwracał uwagi. Osadził konia przed okutą, dębową bramą. Pochylił się, wydobył
czekan i załomotał w żelazo kołatki.
- Kogo diabli niosą? rozległ się gruby głos z drugiej strony. Dobijasz się, bracie, jakby ci było
spieszno do piekła!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]