do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Carroll_Jonathan_ _Białe_Jabłka_01_ _Białe_jabłka
- 02. May Karol Krolowa Cyganow
- 259. Buck Carole Badz jego swiatlem
- 01 Kuzynki
- Hogan, James P Bug Park
- Elyssa Lynne [Torr
- Dzikowska Elśźbieta Czarownicy
- Flint, Eric Mother of Demons
- Harry Harrison Cykl Planeta śÂ›mierci 1
- Ian Watson Hard Questions
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pojczlander.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ja. obywatelu... chłopak zupełnie zbaraniał. Przecież was tam...
Jazgarz, powłócząc nogami, wyszedł na korytarz, kopnął za sobą drzwi.
Odszedł kilka kroków w głąb korytarza, zachwiał się i przysiadł pod ścianą. Wyciągnął papierosa i
skrzywił się, kiedy go włożył w rozbite wargi. Józek pośpieszył z ogniem...
%7ładnego pomyślunku, nic... szepnął Jazgarz. A niech was jasna... dobroczyńcy!
Ja przepraszam... bąknął Józek ja, obywatelu...
Siadaj!
Jazgarz ściągnął go ręką na posadzkę obok siebie i podał drugiego papierosa. Przy drzwiach celi został
strażnik. Wyjął z kabury pistolet, trzymał go wymierzony w szparę nie mogących się domknąć drzwi.
Trzeba by ich do innej celi powiedział do strażnika Jazgarz.
Ta była dobra burknął strażnik.
Znajdz im lepszą. Ta była za mało przestronna jak na ich wymagania!... Dlatego się tak awanturowa-
li uśmiechnął się szyderczo. Znajdz im taką, gdzie by mieli dużo słońca, lubią się przed południem
trochę poopalać... A może masz tu jaką z ogródkiem, to sobie w wolnych od rozmyślań chwilach podłubią w
ziemi...
Zaciągnął się papierosem, wziął głęboki oddech.
Nie gniewaj się powiedział cicho, zmęczonym głosem, do Józka: Widzisz... Widzisz, ja muszę
go, sukinsyna mieć, ja muszę wiedzieć, który to!...
Przerwał, znów się zaciągnął papierosem.
Rozumiesz... On, ten Grom, stosował takie jedno uderzenie, charakterystyczne... Miał taki swój cios.
To była jego specjalność. Znany był z tego. Ja chciałem go po tym uderzeniu... Ech, głupi człowiek!
Spojrzał na chłopaka, uśmiechnął się słabo i klepnął go po plecach:
Ale inni jeszcze głupsi!...
Jakbym wiedział, tobym nie przerwał Józek podrapał się z zakłopotaniem po głowic. Tobym
sam doskoczył, żeby obywatela kapitana nie za bardzo, że tak powiem, nadwerężyli.
Spokojna głowa tak bardzo, to oni nie byli w stanie mnie... nadwerężyć!...
Podniósł się z posadzki, spojrzał w stronę celi.
Albo się, skurczybyk, nie zdradził, albo... Zaklął pod nosem i zgniótł w palcach papierosa.
Listwa minął targany porywami wiatru brzezniak i ruszył przez rozmokłe pole w stronę majaczącej w
ciemności chałupy.
Kab ciebie chaliera!... zaklÄ…Å‚.
To pod adresem konia, którego ciągnął za uzdę. Brnął przez pole, zapadając się do kostek w miękkim,
rozlazłym gruncie. Koń powoli, z wysiłkiem człapał za nim. Deszcz padał już teraz coraz rzadszy, chmury
tylko, ciężkie jak młyńskie kamienie, toczyły się po niebie, a między nimi, jakby chyłkiem, przeciskał się
księżyc.
Listwa zbliżył się do chałupy. W oknach było ciemno.
Raz, drugi uderzył pięścią w drzwi.
Po jakichś paru minutach usłyszał z wewnątrz chrapliwy, rozezlony głos:
Ki czorta?...
To ja, Jeremiasz powiedział Listwa.
Po chwili, przez szpary w drzwiach, błysnęła naftowa lampa.
Jeremiasz? zapytał głos. To wy, kum?...
Ja! Ja!... zadygotał z zimna Listwa. Stanisław, otworzyłby ty, a nie człowieka w ciemnicy i na
chłodzie trzymał! Kab ciebie chaliera wzięła koń u mnie okulał!...
Coś jeszcze powiedz, bo głosu, jej Bohu, nijak rozpoznać nie mogę...
Tego już było dla Listwy za wiele...
Kab ty schareł, kab ciebie wada pakaciła, kab ty udusiłsia! wyrzucił z siebie jednym tchem.
Ot i widzisz powiedział Stanisław. Tak i od razu trzeba było mówić!
Otworzył z zasuwy drzwi i wpuścił Listwę do sieni. Uniósł lampę do góry i oświetlił mokrą od potu i
deszczu twarz.
I co, Jeremiaszu? zapytał niepewnie gospodarz, patrząc Listwie w oczy.
Koń... dasz konia...
Ciężarówka wyładowana po brzegi jabłkami, z ukrytym wśród nich Wertepem, odjechała spod sklepu
ojca Irki. Odprowadzała spojrzeniem to rozchybotane pudło, dopóki nie wessał je wylot uliczki wychodzą-
cej na drogę. Potem wróciła do domu i wtedy przypomniała sobie, że nie zgasiła w magazynie lampy.
Za magazyn służyło podłużne i ciasne pomieszczenie, znajdujące się tuż obok sklepu. Na półkach, zbi-
tych z nie heblowanych desek, stały rozmaite słoiki, worki z cukrem i kaszą, osełki do ostrzenia kos, butelki,
radła pługów, słowem cały towar, jaki może mieć w swoim posiadaniu sklepik w małym miasteczku.
Osobne miejsce zostało wygospodarowane dla jabłek. Za ogrodzeniem z desek piętrzyły się całymi ster-
tami.
Irka zgasiła lampę i już chciała zamknąć magazyn na kłódkę, kiedy w ciemnym przedsionku zobaczyła
nagle dwóch mężczyzn. W ręku jednego z nich błysnęła latarka. Zwiatło uderzyło ją w oczy.
Chcielibyśmy ze dwie skrzynki piwka... hurtem! usłyszała. Kuzyn się żeni. obiecaliśmy zała-
twić. Mówimy: ..Zenek. nic się nie bój: co teraz w życiu stracisz. piwkiem zyskasz! My ci na początek dwie
skrzyneczki..."
Mężczyzna zdjął na chwilę światło z twarzy Irki i przeniósł je pod stopy swego towarzysza.
Powiedzieliśmy tak. szefie? zapytał uśmiechając się.
Słowo w słowo odpowiedział tamten.
Miał sympatyczny, o matowym brzmieniu głos. Twarz pociągłą, ostrą i niemal dziewczęce rzęsy, które
zdawały się przedłużać jego melancholijne, łagodne spojrzenie.
Zwiatło znowu okleiło jej twarz. Zakryła dłonią oczy.
Niech pan to zgasi! krzyknęła. Ojciec załatwia te sprawy i... proszę wyjść!
Ten z latarką chwycił dziewczynę raptem za ramię i wepchnął do magazynu. Rzucił ją na stertę jabłek.
Uderzyła ciałem o deski. Jedna z nich odskoczyła i jabłka zaczęły się sypać na ziemię. Irka potknęła się o
nie, upadła. Ten z latarką zaśmiał się, podniósł jedno, odgryzł kawałek...
Więc mówię do kuzyna ciągnął dalej spokojnie, obgryzając po kawałku jabłko: ,.Nie bój nic,
znamy tu taką jedną. Ona jest równa. Milikierom, ubekom i innym zle się prowadząca ich mamusia
daje, ale tak naprawdę to jest równa! Nic tylko dostaniesz swoje piwko, ale jeszcze najświeższymi plotecz-
kami małżonkę uraczysz..."
Tak powiedział odezwał się Melancholik". Słowo w słowo.
Irka ciągle leżała na wysypujących się z ogrodzenia jabłkach. Ten z latarką wodził teraz po ciele dziew-
czyny światłem. Wycinał ją tym światłem z mroku, skuloną. wsłuchaną w narastający trzepot serca.
Potem przeniósł snop światła na sterty jabłek, pociągnął nosem, jakby chciał upoić się ich zapachom, i
zgrywając się wyszeptał:
- Pachnie!... Jezu. jak pachnie!
W tej samej chwili Melancholik pochylił się nad Irką. Jego długie, dziewczęce niemal rzęsy zakratowa-
ły teraz oczy i na wąskich ustach pojawił się uśmiech, w którym było tyle samo ironii, co okrucieństwa.
Umrzeć w zapachu jabłek! powiedział i jego głos stał się jeszcze bardziej matowy, jeszcze bar-
dziej sympatyczny. Być pogrzebanym w zapachu jabłek!... Aadne, co? Pomyśl, że niektórzy daliby całą
swoją wojenną sławę, żeby mieć taki właśnie koniec. Co im tam przemówienia, medale, kwiaty, wieńce,
salwy nad grobem!... Czy nie lepiej zasnąć w silnym i jakby metalicznym zapachu jabłek? A nawet jak gnić,
to razem z nimi. Woń zgniłych jabłek jest równie cudowna. Wiesz, był taki wielki poeta niemiecki, który nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]