do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Pratchett_Terry_Nomow_Ksiega_Wyjscia
- Cussler Clive Wir Pacyfiku
- Anne Hampson Eternal Summer (pdf)
- Darcy_Lilian_ _Najpiekniejsza_noc
- Wilder Quinn Dom marześÂ„
- Delaney Joseph Kroniki Wardstone 05 PomyśÂ‚ka Stracharza
- iptables tutorial
- Bernard Veale [Frederick Huntsman 01] Read My Lips (retail) (pdf)
- Courths Mahler Jadwiga Dzieci szcz晜›cia
- Zbirke in Zborniki Eno si zapojmo
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawodowa, zachowanie często nieodpowiednie? Cóż z tego, że jej brak wyczucia
poezji mógł jedynie konkurować z jej brakiem przyzwoitości? Była gwiazdą, a to
oznaczało pieniądze.
Nie można było zaprzeczyć, że jej nazwisko przynosiło pieniądze. Teatr
"Elysium" zapowiedział jej występ wysokimi na trzy cale, czarnymi literami na żółtym
tle.
"Diana Duval, gwiazda z "Ukochanego dziecka".
"Ukochane dziecko"... Prawdopodobnie najgorsza mydlana opera jaka
kiedykolwiek pojawiła się na ekranach telewizorów. Dwie godziny tygodniowo
ciągnących się w nieskończoność martwych dialogów papierowych postaci
spowodowały, że grający tam aktorzy stali się gwiazdami niemal z dnia na dzień.
Największą i najjaśniej świecącą gwiazdą została Diana Duval.
Może ona nie była stworzona do grania klasyków, ale dzięki niej można było
zrobić pieniądze. W dzisiejszych, ciężkich dla teatru czasach liczyła się tylko liczba
wyprzedanych miejsc.
Calloway nie wierzył z początku w sukces "Nocy Trzech Króli". Jednak teraz, z
Dianą w roli Violi szansę na sukces zdecydowanie wzrosły Miał nadzieję, że udane
przedstawienie otworzy mu parÄ™ drzwi w West Endzie. Poza tym praca 'Å› zalotnÄ… i
pożądliwą panną D. Duval miała swe plusy.
Calloway ściągnął beżowy sweter i spojrzał na Dianę. Uśmiechała się do
niego kusząco. Tego samego uśmiechu używała na scenie. Wyraz twarzy numer
pięć; coś pośredniego między uśmiechem matki i dziewicy.
Użył jednego ze swoich standardowych uśmiechów. Skromny, pełen miłości
uśmiech wyglądał prawdziwie, gdy widziało się go z odległości nie mniejszej niż jard.
Spojrzał na zegarek.
- Boże, jesteśmy spóznieni, kochanie.
Oblizała wargi. Czy naprawdę tak bardzo jej to smakowało?
- Lepiej się uczeszę - odparła. Wstała i przejrzała się w dużym lustrze,
wiszÄ…cym obok kabiny z prysznicem.
-Tak.
- Dobrze było?
- Nie mogło być lepiej - odpowiedział. Pocałował ją delikatnie w nos i wyszedł.
Wpadł na moment do męskiej garderoby, aby poprawić na sobie ubranie i
ochłodzić pod kranem rozpaloną twarz. Po chwilach spędzonych z kobietą Calloway
zawsze miał na twarzy czerwone plamy. Ochlapywał wodą twarz i przyglądał się
sobie krytycznie w lustrze wiszącym nad umywalką. Trzydzieści sześć lat użerania
się na tym świecie pozostawiły na twarzy piętno zmęczenia. Przestawał być
młodzieńcem. Pod oczami miał worki, które nie miały nic wspólnego z brakiem snu.
Twarz przecinały dwie pionowe bruzdy. Kiedyś był uważany za cudowne dziecko,
jednak te czasy minęły już bezpowrotnie. Różne drobne świństwa i nieuczciwości,
które popełnił w życiu, wycisnęły na jego twarzy swe piętno. Seks, pijaństwo,
chorobliwa ambicja i rozczarowania wynikłe z niepowodzeń.
"Jak wyglądałaby moja twarz, gdybym był zwykłym, szarym człowiekiem
pracującym z dnia na dzień?" - pomyślał gorzko.
Prawdopodobnie skóra na twarzy byłaby delikatna jak pupcia niemowlęcia.
Większość ludzi pracujących w teatrze miała takie twarze. Bezmyślni i zadowoleni,
jak krowy.
- Cóż, wybierasz i płacisz - powiedział do swego odbicia w lustrze. Jeszcze
raz rzucił okiem na twarz podniszczonego aniołka. Mimo wszystko, kobiety nadal nie
potrafiły mu się oprzeć. Wyszedł z garderoby stawić czoło trudnościom wynikającym
z narodzin aktu III.
Na scenie trwała gorąca dyskusja. Stolarz imieniem Jake, postawił dwa
żywopłoty w ogrodzie Olivii. Biegły one przez scenę do znajdującej się w głębi
planszy, na której miała być wkrótce namalowana reszta ogrodu. %7ładnych symboli.
Ogród był ogrodem: zielona trawa, niebieskie niebo. Publiczności się to podobało.
Terry rozumiał ich nieskomplikowane gusty.
- Terry, kochany. - Eddie Cunningham złapał go za ramię i pociągnął w stronę
sprzeczających się osób.
- O co chodzi?
- Terry, drogi, chyba nie zamierzasz tak zostawić tych pieprzonych /dziwnie
akcentował to słowo: pieprzonych/ żywopłotów? Powiedz wujkowi Eddiemu, zanim
go szlag trafi, że nie zamierzasz tego tak zostawić. - Eddie wskazał oskarżycielsko
na żywopłoty. - Spójrz na nie. - Miał przykry sposób mówienia; drobinki śliny
wylatywały w powietrze.
- O co chodzi? - Terry ponowił pytanie.
- O co? Blokują, kochany, blokują. Pomyśl tylko. wiczymy całą tę scenę, ja
latam jak kot z pęcherzem w tą i z powrotem, w prawo, w lewo. Nie mogę tego robić,
gdy nie mam dość miejsca za plecami.
- Popatrz! Te pieprzone żywopłoty dochodzą aż do końca tła!
- Tak musi być. Chcemy stworzyć wrażenie perspektywy, Eddie.
- Jednak ja nie mogę się tu poruszać, Terry. Musisz mnie zrozumieć.
Szukając poparcia, odwrócił się do obserwujących całą scenę stolarzy, dwóch
techników i trzech aktorów.
- Eddie, odsuniemy to.
- Och.
Nagle zabrakło mu wiatru w żaglach.
- Nie?
- Uhm.
- Wydaje mi się, że tak będzie łatwiej, prawda?
- Tak... Ja po prostu...
- Wiem.
- Dobrze. Jak trzeba to trzeba. A co z krykietem?
- Także to wytniemy.
- Cały interes z kijami do krykieta? I te wszystkie sprośności?
- To musi pójść. Przepraszam, ale jeszcze tego nie przemyślałem. Nie było to
dla mnie takie proste. Eddie zawahał się.
- To zawsze było dla ciebie proste, kochany...
Chichoty. Terry nie zwrócił na nie uwagi. Eddie miał rację. Terry nie wziął pod
uwagę tych żywopłotów.
- Bardzo mi przykro, nie możemy jednak tego zmienić.
- Jestem pewien, że nikomu innemu nie będziesz robił problemów - powiedział
Eddie. Przez ramię Callowaya spojrzał na zbliżającą się Dianę, po czym ruszył w
stronę garderoby. Był wyraznie wściekły. Terry nie próbował go zatrzymać. To
mogłoby jeszcze bardziej go rozdrażnić.
- O, Jezu - westchnął cicho i przesunął ręką po twarzy. Największą wadą jego
zawodu była konieczność obcowania z aktorami.
- Czy ktoś go przyprowadzi z powrotem? - zapytał. Cisza.
- Gdzie jest Ryan?
Asystent reżysera wychylił zza żywopłotu swą twarz okularnika.
- Tak?
- Ryan, mój drogi, czy mógłbyś wziąć filiżankę kawy, pójść do Eddiego i
sprowadzić go na powrót na łono rodziny?
Wyraz twarzy Ryana mówił jasno, że po Eddiego powinien pójść ten, kto go
obraził. Jednak Calloway zdawał się tego nie widzieć; był w tym specjalistą. Po
prostu patrzył na Ryana niewinnym wzrokiem, aż ten opuścił oczy i przytaknął.
- Jasne - rzekł ponuro.
- Fajny z ciebie facet.
Ryan spojrzał na niego oskarżycielsko i ruszył w pogoń za Eddem
Cunninghamem.
- %7ładnej zabawy bez Belcha - powiedział Calloway, starając się rozładować
atmosferę. Ktoś chrząknął i krąg gapiów zaczął się rozpraszać. Przedstawienie było
skończone.
- OK, OK - rzekł Calloway, starając się powrócić do rutyny teatralnej. - Do
roboty. Zaczynamy od poczÄ…tku. Diana, jesteÅ› gotowa?
- Tak.
- OK. Zaczynamy?
Odwrócił się tyłem do ogrodu Olivii. Czekający aktorzy zaczęli gromadzić się
na scenie. Paliły się tylko światła oświetlające scenę, widownia tonęła w
ciemnościach. Rzędy pustych krzeseł wydawały się być znudzone tym, co działo się
przed nimi. Niemal domagały się tego, aby w jakiś sposób je zabawiono i rozruszano.
Ta przeklęta samotność reżysera. Zdarzały się dni, gdy wydawało mu się, że życie
księgowego jest prawdziwym spełnieniem.
Coś poruszyło się w ostatnim rzędzie. Calloway oderwał się od swych myśli i
spojrzał w ciemność. Czy to Eddie siedzi na końcu widowni? Nie, na pewno nie.
Terry nie miał czasu, aby to sprawdzić.
- Eddie? - zaryzykował Calloway, osłaniając dłonią oczy przed blaskiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]