do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- 92. Czarny Jakub Pan Samochodzik Tom 92 PaĹac Kultury i Nauki
- Lingas Ĺoniewska Agnieszka Szukaj Mnie WsrĂłd Lawendy Gabriela TOM 3
- Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 4 Flota PrzeklÄtych
- Anne Rice Kroniki Wampirze 4 OpowieÄšâşĂ⥠o zÄšâodzieju ciaÄšâ tom 1
- Clancy Thomas Leo (Tom) 5 Zwiadowcy 5 Wielki WyĹcig
- Herbert Frank Tom 2 Dune Messiah
- Sandemo_Margit_ _Saga_o_Czarnoksiezniku_Tom_2
- Ĺpiewnik Tom 2 Piosenki zagraniczne
- Idries Shah Learning How To Learn Psychology And Spirituality In The Sufi Way 289p
- Adorno, Theodor Negative Dialectics 3b Models World spirit
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miasto Głazów wydaje się wyrafinowanym ośrodkiem cywilizacji.
To tu mamy znalezć niedzwiedzia i szopa? zapytał Conor.
Jeśli tylko Lenori i Olvan właściwie zinterpretowali wizje
odparł Tarik. Barlow i Monte należeli niegdyś do Zielonych
Płaszczy z Wieży Zachodu. Obaj złamali jednak śluby, żeby
zostać odkrywcami. Ostatnich piętnaście lat spędzili na
wędrówkach po zachodzie Amayi. Nie wiem, czy jest ktoś, kto
poznał ten kontynent równie dobrze. Nie spotkałem ich osobiście,
ale mają oni reputację wyśmienitych zwiadowców i myśliwych.
Towarzyszem Barlowa jest niedzwiedz, a Montego szop. Być
może natrafili podczas swoich wędrówek na ślad Araxa.
W każdym razie taką mamy nadzieję.
Skąd wiadomo, że ich tutaj znajdziemy? zapytał Rollan.
Nie wiadomo przyznał Tarik. Nasza organizacja stara się
zbierać wieści o swoich członkach, zarówno aktualnych, jak
i byłych. Z ostatnich doniesień wynika, że Barlow i Monte założyli
faktorię handlową w Mieście Głazów. Jeśli tu ich nie znajdziemy,
może uda nam się chociaż wpaść na ich ślad.
Wszyscy zjechali w dół zbocza, potem przez wyrwę w murku
z kamieni i dalej, do miasta. Rollan zauważył chłodne spojrzenia
rzucane im przez ludzi na ulicach. Skupiały się one głównie na
zielonych płaszczach pozostałych członków drużyny. Większość
mieszkańców osady wyglądała na nawykłych do trudów. Mieli oni
ogorzałe twarze z szorstkim zarostem, nosili wytarte odzienie.
Tarik zatrzymał konia przed najwyższym budynkiem
w miasteczku. Była to niegdyś w całości biała, a obecnie
odrapana dwupiętrowa budowla kryta dachówką, okolona
drewnianym chodnikiem. Pokaznych rozmiarów szyld informował,
że mieści się tu faktoria handlowa.
Błysnęło światło i wydra Tarika stała się rysunkiem na jego
ramieniu.
Odpraw swoją sokolicę nakazał Rollanowi Tarik. Conorze,
zostaw Briggana na zewnątrz.
Essix, leć& zaczął Rollan, ale sokolica zerwała się do lotu,
zanim zdążył dokończyć.
Możesz popilnować koni, Briggan? zapytał Conor.
Wilk obwąchał wierzchowca Conora, po czym przysiadł
nieopodal.
Spodziewamy się kłopotów? zastanawiał się głośno Rollan,
dotykając rękojeści noża, który miał u pasa.
Wychował się na ulicy i zawsze nosił przy sobie jakiś nóż. Na
wyprawę dostał od Zielonych Płaszczy najlepszą broń
z możliwych prawdziwy sztylet, dobrze wykonany, naprawdę
ostry i niemal dorównujący rozmiarami krótkiemu mieczowi.
W bucie zaś trzymał drugi, znacznie mniejszy nożyk.
Niewykluczone powiedział Tarik. Czasem się zdarza, że
byli członkowie Zielonych Płaszczy chowają do nas urazę.
Ciekawe mruknął Rollan.
Może powinniśmy zdjąć płaszcze? zapytał Conor.
Nigdy nie zdejmujemy ich ze wstydu albo po to, żeby się
wkupić w czyjeś łaski odparł Tarik. Stanowiłoby to zły
precedens. Zawsze musimy pamiętać, kim jesteśmy i co
reprezentujemy.
Ale co wy tak naprawdę reprezentujecie? zastanawiał się
Rollan. Obserwował mężczyzn o gburowatych twarzach
i przymrużonych oczach, którzy obchodzili ich drużynę szerokim
łukiem. Pewien starszy mężczyzna, prowadzący objuczonego
muła, zatrzymał się, opierając na biodrze zaciśniętą pięść.
W oknach wzdłuż ulicy ukazały się twarze mieszkańców.
Wszyscy się na nas gapią wymamrotał Conor.
Niech więc mają na co patrzeć powiedział Tarik i
poprowadził drużynę do budynku.
Rollan zauważył, że tylko Conor zostawił swój topór przy siodle.
Tarik nosił miecz w pochwie na plecach, a Meilin miała swój kij.
Kiedy weszli do faktorii, wszelki ruch w środku natychmiast
zamarł i zaległa cisza. Ludzie jedzący posiłek przy barze
przerwali w pół kęsa, a transakcje urwały się jak ucięte nożem.
Tarik podszedł prosto do sklepowego kontuaru. Kilku rosłych
mężczyzn zeszło mu z drogi, mierząc go spojrzeniami
wyrażającymi podejrzliwość oraz nieskrywaną wrogość. Zza blatu
przypatrywał się przybyszom łysiejący mężczyzna o złośliwym
wyrazie twarzy.
Zielone Płaszcze? zapytał niechętnie, z nieprzyjemnym
uśmieszkiem na ustach. Oficjalnie czy tylko po drodze?
Przyjechałem tu, aby zapytać o losy kolegów, Barlowa
i Montego odparł Tarik.
Mężczyzna za kontuarem przez chwilę wydawał się
zaskoczony, po czym pokiwał głową.
Minęło sporo czasu, odkąd obaj nosili zielone płaszcze. Nie
mogę powiedzieć, żebym ich ostatnio często widywał.
Doprawdy? zapytał Tarik. Ta faktoria nadal do nich
należy?
A należy. W całym miasteczku nie ma lepszego sklepu, dzięki
temu właściciele nie muszą codziennie doglądać interesu.
Rollan usłyszał za sobą jakieś zamieszanie i się odwrócił
w samą porę, żeby ujrzeć, jak Essix szybuje wprost ku niemu
przez otwarte drzwi. Sokolica wylądowała na jego ramieniu.
Rollan pogłaskał ją z wymuszonym uśmiechem, udając, że jej
przybycie było zaplanowane. Essix jak zwykle postanowiła
pokazać, że wolno jej latać, gdzie i kiedy zechce, bez względu na
instrukcje.
Tarik i łysawy zza kontuaru przyglądali się Rollanowi, który
machnął ręką i powiedział:
Nie przeszkadzajcie sobie.
Tarik znów zwrócił się do sprzedawcy:
Jak długo musiałbym na nich czekać?
Mężczyzna złożył ręce na kontuarze.
Mają posiadłości w różnych okolicach. Nie opowiadają mi się
ze swoich planów, a ja ich o to nie pytam. Potrafią znikać na kilka
miesięcy, zależnie od pory roku.
On kłamie wypalił Rollan, natychmiast żałując, że się
odezwał.
Kłamstwo było oczywiste. Chłopak, mając Essix na ramieniu,
dysponował jej wyostrzonymi zmysłami i był niezwykle wyczulony.
Dostrzegał, jak sprzedawca w niewłaściwych chwilach oblizuje
nerwowo wargi i jak rozgląda się na boki.
Też tak myślę powiedział spokojnie Tarik.
C-co to znaczy? zająknął się łysawy.
Rollan usłyszał, jak stojący za nim mężczyzni się poruszyli,
żeby zmienić pozycje.
W co ten chłopak sobie pogrywa? mruknął do sąsiada jeden
z nich, wyjątkowo duży. Ten z białozorem na ramieniu.
Tarik, nie zważając na te uwagi, powiedział do sprzedawcy:
Twoi szefowie nie mają żadnych kłopotów.
Komentarze miejscowych dodały łysawemu odwagi.
Dzięki za słowa otuchy, panie nieznajomy. Słuchaj, nie wiem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]