do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Jerzy Stefan Stawiński Pułkownik Kwiatkowski albo dziura w suficie
- Zeromski Stefan Sen O Szpadzie
- spinoza, benedict de the ethics 3. on the origin and nature of the emotions
- !Gerald Durrell Przecić…śźona arka
- Cezar, O wojnie domowej
- Roberts Nora 01 Pokochać‡ Jackie
- DśÂ‚ugie lato w Portofino
- Nightmare Tales
- Grover Eisner Betty Remembrances of LSD Therapy Past
- Hailey Lind [Annie Kinca
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pojczlander.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Adama? Już mądry Darwin mówił, że nawet nasze ciało nie jest wcale ostateczną formą naszego
istnienia na Ziemi. Pocze-
146
147
kajmy jeszcze - drobiazg! - jakieś sto tysięcy lat, a będziemy wyglądać zupełnie inaczej niż dzisiaj!
Rano zwlekając się z łóżka miał głowę jak z ołowiu. Jechał czerwoną szóstką na Wyspę Spichrzów
w mętnym rozmarzeniu, półprzytomny, ze skrawkami snów, które wirowały mu pod czaszką. Dopiero
widok uczennic z gimnazjum Pe-stałozziego - świeżych, zaróżowionych wiatrem dziewczyn w
marynarskich mundurkach z białym paskiem na granatowym kołnierzu, które gromadnie wsiadały na
przystanku przy Manhattanie wprawiał go w ożywcze drżenie. Warkoczyki, kokardy, poziomkowe
usta. %7łycie jest jednak niezaprzeczalnie piękne. Wydawał się sobie lekki i kwitnący. Cóż z tego
jednak? W którąś środę - kolejna klęska! - dwie z nich ustąpiły mu miejsca w tramwaju! Poczuł się
jak karta telefoniczna, z której znikły wszystkie impulsy. Jadąc na tylnym pomoście w jasnym
prochowcu młodzieńczo rozpiętym pod szyją, jak kapitan rzucający pożegnalne spojrzenie z mostka
na tonący okręt, uważnie wpatrywał się w swoje odbicie w szybie tramwajowego okna. Podstępna
siność pod oczami - echo niedobrych snów - wydała mu się prawdziwym Mane, Tekel, Fares,
wypisanym nocą na pałacach Baltazara. Złudzenia prysły.
W piątek wykład wygłosił jednak w najlepszym porządku. Z lewą ręką w kieszeni marynarki, tej w
drobną, szkocką kratkę, wysoki, ładnie zbudowany, z apaszką pod szyją, w brązowych półbutach od
Apina, w czarnych dżinsach, wyprostowany, starannie ogolony, odświeżony wodą Kenzo o miłym
wiosennym zapachu, wymownymi ruchami prawej dłoni (solidna, złota obrączka na serdecznym
palcu) kreślił w powietrzu zawiłą linię zdań, objaśniając różnicę między złem moralnym" a złem
metafizycznym". Ale przez półtorej godziny mówił tak, jakby stał obok samego siebie. Słyszał swój
głos jak głos kogoś innego. To było nawet przyjemne: taka nagła nieobecność, która wcale nie
przeszkadzała w prawidłowym
148
funkcjonowaniu, choć od razu pomyślał, że pewnie wszystko to nie wróży najlepiej. Na przerwie
zbiegł do kawiarni. Chciał zagadać niepokój pośpieszną gadaniną z doktorem N, wdał się więc z
nadzwyczajnym wigorem w namiętną kłótnię o - drobiazg! - przyszłość demokracji europejskiej. Uf,
co za ulga, tak utonąć w morzu inteligentnych słów, które skaczą nad tonią życia jak delfiny nad tonią
mórz południowych. Doktor N. mu nie przerywał, tylko cały czas pilnie mu się przyglądał, ulegle
ustępując we wszystkim. Kochany doktor N. widział już nie takie rzeczy.
Parę dni pózniej jak zwykle wyszedł z domu przed ósmą. Szedł szybko, energicznie wymachując
brązową teczką, nie wiedzieć czemu jednak nie doszedł w porę na przystanek koło starej pętli, skąd
czerwona szóstka żeglowała z łoskotem w stronę śródmieścia.
Coś zniosło go w stronę Parku. Dziwne wiatry powiały z głębokiej przeszłości. Minął staw, skręcił
w wielką grabową aleję, usiadł na ławce przy asfaltowej ścieżce nad stawem, odwinął bułkę z
papieru i sam nie wiedząc, co robi, machinalnie zaczął rzucać kawałki gołębiom, które zleciały się ze
wszystkich stron jak - pomyślał przez moment - na sławnym obrazie, na którym św. Franciszek głosił
kazanie do ptaków. Wielką grabową aleję znał od dziecka. W mieście od niepamiętnych czasów
mówiono na nią Droga do Wieczności". Aż uśmiechnął się, tak bardzo mu pasowała ta nazwa do
miejsca, w którym się znalazł. Zwięte okolice dzieciństwa! Ileż to razy przychodził tu z rodzicami!
Najpierw szło się z willi Tannenheim pod gotycki Dom Zarazy przy Starym Rynku ze słonecznym
zegarem na ścianie, potem ulicą Cystersów do Katedry, a po mszy do tej wielkiej, pięknej alei, którą
przed wiekami cystersi zasadzili nad stawem, tak by na jej końcu, w prześwicie między szpalerami
drzew, w pogodne dni można było oglądać błękitny skrawek dalekiego morza.
149
Gdzieś tam w głębi pustego tunelu strzyżonych drzew zobaczył jakiegoś człowieka. Zgarbiony, w
podartym płaszczu, zagubiony w otchłani świata wędrowiec dryfował w jego stronę przez ukośne
smugi słonecznego blasku przesiane przez gałęzie, ciągnąc za sobą na przerzuconej przez piersi
płóciennej taśmie wózek z brzęczącym żelastwem. Gdy zbliżył się, Jakub ujrzał przed sobą wielką
niedzwiedzią głowę ze splątanymi kudłami, nastroszone rude brwi, zimne, skupione oczy, wąskie,
zacięte wargi, łopaciaste, czerwone dłonie, gru-złowate palce - znaki nędzy i opuszczenia - ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]