do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Jerzy Stefan Stawiński Pułkownik Kwiatkowski albo dziura w suficie
- 218. O'Brien Kathleen Kiedy dręczy cię sen
- 07 Mroczny sen Christine Feehan
- Chiwn Stefan Złoty pelikan
- My z Marymontu
- Grass_Gunter_ _Niemieckie_rozliczenia
- appendix4
- Polsko Hebrajski
- Camp Sprague Szalony demon
- Brown Debra Lee Cenniejsza niz zloto
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anusiekx91.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
101
śmiertelnej panice. Towarzyszka eskapady szła za nim tuż-tuż, ale była blada jak śnieg. Wiot-
kie jej ręce, niczym szpony, obejmowały zardzewiałe żelazne pręty drabiny usta były
uchylone do krzyku, suknie wiatr targał, a cała postać trzęsła się jak liść podczas burzy. Fosca
począł krzyczeć, żeby natychmiast zstępowała na dół, żeby się z całej siły trzymała żelaznych
szczebli. Posłusznie jęła cofać się z zamkniętymi oczyma, szukając nogami oparcia. Gdy
wreszcie stanęli w otworze wewnętrznych schodów, Zina była prawie omdlona. Wargi miała
sine, oczy bielmem zaszłe. Długa chwila upłynęła, zanim przyszła do siebie. Wtedy szepnęła:
Ernesto jak tam było dobrze... Sami jedni, sami jedni na tym krzyżu...
Pewnego wieczora solista dał w kinie zastępcę za siebie, a sam wybrał się do Ifigenii
na proszony wieczorny obiad. Było to już w jego epoce frakowej. Na obiedzie było dużo osób
z różnych ambasad i z miasta, figur, o których się czyta w dziennikach, gdy wypadnie jakaś
wielka feta albo uroczystość dworska. I oto w takim towarzystwie Fosca był dostrzeżony
przez wszystkie damy. A gdy grał po obiedzie, miał u swych stóp roziskrzone spojrzenia. Bę-
dąc zaś tak wielkim potentatem, wstydził się swego tryumfu, wskutek czego był aż zanadto
potulny, cichy i zamknięty w sobie na wszystkie nowo nabyte spinki. Chętnie się miał ku ką-
towi i rad ginął w tłumie mężczyzn. %7łeby się jednak schował za sto fraków i tyle gorsów dy-
plomatów Rzymu, to go stamtąd wydłubywały spojrzenia dam dojrzałych i ich niedojrzałych
córek, zawsze arystokratyczne, ale nie zawsze skromne.
Tego wieczora lał, jak z cebra, najulewniejszy deszcz.
Wiatr miotał na balkon istne konwie i misy wody, zalewał szyby szklanych drzwi. Potężni
przedstawiciele potęg politycznych Europy, Ameryki, Azji, nie wyłączając Afryki, a nawet
Australii, wsiadali kolejno pod blaszanym daszkiem podjazdu do szczelnie zamkniętych au-
tomobilów i na sucho pomknęli do podjazdów swych pałaców. Wkrótce salony willi opusto-
szały. Fosca został sam jeden z liczby zaproszonych gości. Było już bardzo pózno, więc za-
czął wybierać się w drogę. Automobil Emielianowa odwoził kogoś z gości i nie wracał, więc
Ernesto miał iść w tę diabelną ulewę piechotą. Pani Szczebieniew tudzież pan Szczebieniew
nie zgadzali się na to, żeby na czas tak okropny tłukł się po nocy. Wtedy właściciel willi
Emielianow z mniemanym wylewem gościnności zaproponował Ernestowi nocleg. Są prze-
cież na drugim piętrze gościnne pokoje! Zadzwonił. Wydał służącemu polecenie, żeby pokój
niezwłocznie przygotowano. Fosca, słuchając dudnienia wody w rynnach i bulgotania jej za
szybami, chętnie przyjął gościnę.
Pokój, zwany gościnnym, do którego służący zaprowadził muzyka, znajdował się w części
willi zawierającej w sobie mieszkanie samego dyplomaty Emielianowa. Ernesto zauważył
długi korytarz, jaskrawo oświetlony, z którego na prawo i na lewo szły drzwi do pokojów,
zapewne równie jak jego schronienie gościnnych. Gdy za przewodnikiem drzwi się za-
mknęły, Fosca znalazł się, w ślicznym gabinecie, dostatnio umeblowanym, który był sam w
sobie odosobniony jak numer hotelowy. Za oknem szalała wciąż ulewa. Przygodny wędro-
wiec otworzył okno i zapatrzył się w Rzym widoczny poprzez mglistą zasłonę ulewy. Nie tyle
oczyma, lecz raczej kombinacją pamięci i zmysłem wzroku rozpoznawał kształty wielkich
ciemnych mas Watykanu, Palatynu, Kapitelu, Awentynu...
Doświadczał najrozkoszniejszego uczucia nowości, odkrywania rzeczy nieznanych na
świecie i uczuć zgoła nowych w sobie. Był dotąd niczym, był w gawiedzi. Nieznajoma ko-
bieta wyprowadziła go za rękę z tłumu, jak dobre bóstwo, między tyle ciekawy, nieznany,
dostojny ród bogaczów, pokazała mu zupełnie innych ludzi i inne stosunki. Uczciła go, wy-
wyższyła, rozradowała. Oto tego wieczora, gdy była zajęta swymi gośćmi, szukał jej spojrze-
nia. Nie dostrzegała go w tłumie. Wtem oczy jej spłonęły, jak w nocy dwa ognie twarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]