do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- 05. Ja cię kocham, a ty śpisz, wampirze Kerrelyn Sparks
- McAllister_Anne_ _Zawsze_będę_cię_kochać
- William Gibson Cykl Ciąg (1) Neuromancer
- 07 Mroczny sen Christine Feehan
- Zeromski Stefan Sen O Szpadzie
- Korbel Kathleen Romantyczne podroze 01 Czarodziejka z rajskiej wyspy
- Sekret milionera George Catherine
- C Green Roland Conan i wrota demona
- 091. Nora Roberts Przerwana gra
- Sandy Jones Mój ksić…śźe
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- charloteee.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bezsenne noce, walka z koszmarnymi wizjami, które go
prześladowały, nadszarpnęły jego siły. Jeśli dziecko
Tommy'ego... - nie chciał o tym nawet myśleć - jeśli stanie się
coś złego... Czy potrafi opanować ból? Nie, jeśli czekają go złe
wiadomości, woli usłyszeć je sam.
- Jedziemy z tobą - ton głosu Hilary nie uwzględniał żadnych
protestów. - Przecież należymy do rodziny.
RS
81
Rodzina! O ironio, dopiero teraz, gdy nie miał żadnej rodziny,
potrafił w pełni docenić znaczenie tego słowa. W jednej chwili
zrozumiał, że nie miał racji. Nie miał prawa wyłączać z tej
sprawy Hilary po to, by chronić siebie.
- Wsiadajcie! - rzucił szorstko.
Przechylił się, by otworzyć jej drzwi. Ale ona nie czekała na
jego pozwolenie. Zdołała już wepchnąć Terri na tylne siedzenie,
a sama właśnie zamierzała wskoczyć na fotel z przodu. Gdy
ruszał z piskiem opon, wyciągnęła ponad oparciem fotela lewą
rękę do tyłu, ujmując dłoń siostry.
- Wszystko będzie dobrze - mówiła, ale odpowiedział jej tylko
cichy szloch Terri.
Conner wpatrywał się w drogę, skoncentrowany na
pokonywaniu ostrych zakrętów z największą szybkością, jaką
mógł rozwinąć, nie narażając zarazem niczyjego
bezpieczeństwa. Kątem oka widział jednak Hilary.
- Nie martw się - jej głos brzmiał miękko, kojąco, jak zawsze
wtedy, gdy zwracała się do Terri.
Usiłował nie słuchać - ten głos rozdzierał bowiem przybraną
przez niego maskę, a maski tej potrzebował. Pozwoliła mu
przetrwać wszystkie krytyczne sytuacje w życiu, pozorować
brak zaangażowania, zapewniła uznanie ojca.
Ale ojciec odszedł. Odszedł również Tommy, który nosił
serce na dłoni i nie chciał zdobywać uznania, stając się
bezdusznym robotem. A teraz dziecko Tommy'ego...
- Wszystko będzie dobrze, jestem tego pewna.
Głos Hilary otulał go niczym ciepły miękki koc, chroniąc
przed lękiem. Tym razem jednak nie przeznaczała go dla swojej
małej siostrzyczki. Nie patrzyła na Terri. Patrzyła na niego.
Wiercąc się niespokojnie na brzegu krzesła, Hilary
wpatrywała się z nienawiścią w beżowe ściany szpitalnej
poczekalni. Z równą nienawiścią lustrowała wygodne fotele,
przeznaczone dla tych, którzy w przerażeniu i rozpaczy mieli tu
czekać w nieskończoność. Nienawidziła szczelnie zamkniętych
RS
82
podwójnych drzwi. Nienawidziła lekarza, który mimo
upływającego czasu nie chciał się w nich pojawić. Wstała i
podeszła do okna, wychodzącego na płaski dach. Nienawidziła
szpitali.
Czekali już od godziny. Powiedziano im, że lekarz, który
opiekuje się Marlenę, wyjdzie lada moment. Gil irytował się i
wnosił pretensje do pielęgniarek, aż w końcu Conner wysłał go
na kawę. Terri z zaczerwienionymi oczami, głową przechyloną
na ramię i zmiętoszoną chusteczką w dłoni, skuliła się w jednym
z przepastnych foteli.
A Conner... ? Stał w kącie poczekalni, oparty ramieniem o
ścianę, wodząc pustym spojrzeniem po jasno oświetlonym
korytarzu. Wydawało się, że jest... nieobecny.
- Pan St. George? - Jakimś cudem podwójne drzwi otworzyły
się wreszcie i ukazał się w nich młody mężczyzna w białym
fartuchu. Lekarz! Hilary i Terri zerwały się, by stanąć obok
Connera. - Doktor Schaffman - przedstawił się.
Miał sympatyczne, ciemnobrązowe oczy, ale był taki młody!
Uśmiechnął się do obu sióstr, po czym spojrzał na Connera.
- Pani St. George czuje się dobrze. Nie ma żadnego
zagrożenia dla dziecka.
Terri cichutko chlipnęła, a Hilary, przepełniona głęboką ulgą,
objęła ją ramieniem. Wyraz twarzy Connera nie uległ
najmniejszej zmianie. Jeśli nawet odczuwał ulgę, to niczym jej
nie okazał. Ale jego twarz również i poprzednio nie
uzewnętrzniała zdenerwowania. Wszystko było ukryte, głęboko
ukryte.
- A krwotok? - spytał równym, opanowanym głosem.
- Krwawienie nie było silne i całkowicie ustąpiło - lekarz
uśmiechnął się uspokajająco. - To częsty objaw w póznej fazie
ciąży, ale bardzo ją przestraszył. Jest co najmniej w siódmym
miesiącu, a więc gdyby nawet nastąpił poród, rzecz zapewne
skończyłaby się pomyślnie. Ale, naturalnie, staramy się temu
przeciwdziałać. Wezwaliśmy doktora Pritcharda, lekarza, który
RS
83
do tej pory ją prowadził. Właśnie przyjechał. Chwilę jeszcze
potrwa, nim zdecydujemy, czy zatrzymać ją na oddziale.
- Zatrzymać? - wykrztusiła Hilary. - Przecież pan powiedział,
że wszystko jest w porządku?
Doktor Schaffman łagodnie dotknął jej ramienia. Był młody,
ale umiał uspokajać dopytujących się o zdrowie chorego.
- Bo tak jest. Ale pacjentka musi teraz leżeć i wypoczywać.
Musi unikać nawet najmniejszego wysiłku. Doktor Pritchard
może uznać, że wymaga stałego nadzoru lekarskiego.
- Gdzie ona jest? - Hilary spodziewała się, że Conner zada to
pytanie, ale widocznie nie miał takiego zamiaru. - Czy można ją
zobaczyć?
- Dopiero, gdy doktor Pritchard zakończy badanie. Robi się
pózno, w gruncie rzeczy radziłbym wrócić do domu i odpocząć.
Zapewniam, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
Ku rozpaczy Hilary Conner skinął głową, jak gdyby uznał tę
myśl za rozsądną.
- Tak, wracajcie z Gilem do domu. Ja tu poczekam.
- Nie - powiedziała stanowczo. - My też poczekamy.
- To naprawdę nie jest konieczne - wtrącił się lekarz, patrząc z
uśmiechem na Terri. - A ta młoda dama jest zupełnie
wyczerpana.
Speszona Terri próbowała zebrać siły.
- Nic mi nie jest - zapewniała z uśmiechem, który nikogo nie
zdołał przekonać. Miała błędny wzrok i ziemistą cerę.
Mimo troski o siostrę, Hilary nie potrafiła zmusić się do
wyjścia. I nie chodziło tu o Marlenę. Wiedziała, że Conner
otoczy ją opieką, a zapewnienia doktora Schaffmana brzmiały
naprawdÄ™ przekonujÄ…co.
Nie, chodziło o coś innego, o coś, co dotyczyło osoby samego
Connera. Przyglądała mu się niepewnie. Jego niewzruszony
spokój sprawiał anormalne wrażenie. Być może, gdyby nie
wiedziała, jak wiele to dziecko dla niego znaczy, mogłaby
RS
84
uwierzyć w ten obraz człowieka ze stali, ale przecież
wiedziała...
Cóż jednak mogła powiedzieć? ,,Nie wyjdę, bo niepokoję się
o Connera?" Przecież stał przed nią teraz niczym uosobienie
spokoju. Wiedziała, że tylko się ośmieszy. Chciała krzyknąć:
Przecież to pozór! Spójrzcie mu w oczy! Gdzie ich błękit? A
usta? To nie jego usta, pełne, wrażliwe, ciepłe...
- A więc dobrze - lekarz uznał widać sprawę za
rozstrzygniętą. - Pan zechce teraz złożyć podpisy na
czekajÄ…cych w recepcji formularzach. A ponadto musimy
omówić jeszcze kilka spraw.
Po niespełna godzinie Hilary klęczała przed kominkiem w
domu Connera, układając na ruszcie grube, pachnące polana.
Terri drzemała obok na sofie. Odmówiła pójścia do łóżka, nim
zobaczy Marlenę, toteż Hilary skłoniła ją do ułożenia się tutaj,
gdzie mogła czekać na telefon lub powrót kuzynki.
Ku swemu zdziwieniu Hilary wcale nie czuła się zmęczona.
Rozpierała ją jakaś gorączkowa energia, którą wyładowywała
krzÄ…tajÄ…c siÄ™ po domu, przynoszÄ…c poduszki i koce dla Terri,
przygotowując pokój dla Marlenę, parząc herbatę z cynamonem
i na koniec rozpalając ogień na kominku.
Gdy po jakimś czasie niecierpliwe języki ognia objęły
wreszcie przygotowane drewno, Hilary usadowiła się na
podłodze, oparta łokciem o sofę tuż obok stóp Terri,
podtrzymując głowę dłonią. Ciepło ognia rozchodziło się falami,
pieszcząc jej twarz. W końcu chłód ustąpił. Ogarnęło ją
rozkoszne odprężenie, jej oczy same się zamknęły, a tańczące
cienie ognia, które widziała nawet pod zamkniętymi powiekami,
zdały się częścią snu.
W sen wdarł się przenikliwy dzwięk dzwonka. Telefon. Terri
uniosła się do pozycji półsiedzącej, miała nieco błędny wzrok,
ale mrugała energicznie, by oprzytomnieć, gdy Hilary dopadła
telefonu,
- Halo!
RS
85
[ Pobierz całość w formacie PDF ]