do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- 372. Harlequin Romans Lee Miranda Najszczęśliwsza para pod słońcem
- Fran Lee Dictated by Fate (pdf)
- 304. Lee Miranda Portret milionera
- Lee Miranda Niezapomniana kobieta
- Fredric Brown Homic
- Gordon Lucy Gdzie ośźywajć… legendy 365
- H Warner Munn Merlin's Ring
- Jackson Shirley Poskramianie demonów
- Caldwell Erskine Jenny
- Delinsky_ Barbara_Marzenia_sie_spelniaja_03_T125
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zała na ciemną gęstwinę lasu za obozem. - Nie mogę cze
kać dłużej na pana Cantera. Idę dalej.
- Ale...
- Idę - powtórzyła stanowczym tonem i pomaszero
wała w stronę drzew. Skończył się czas biernego czekania,
musiała działać. Po kilku pierwszych krokach odwiodła
kurek strzelby. Tak na wszelki wypadek.
Will galopem wpadł do Tinderbox i zatrzymał klacz
przed swoim domem. Sklep był zamknięty na głucho. Zaj
rzał przez okno i stwierdził, że Mei Li mówiła prawdę.
Lada i półki świeciły pustkami. Nie została nawet jedna
cynowa patelnia.
ZaklÄ…Å‚ pod nosem. KlÄ…Å‚ jeszcze, kiedy tylnymi drzwia
mi wszedł na zaplecze. Zobaczył otwarty róg z prochem,
rozrzucone ubrania i nieporządek na stole. Kate musiała
wyjechać w wielkim pośpiechu.
Podszedł do łóżka i przesunął dłonią po zmiętoszonym
kocu i lekkim wgłębieniu na poduszce, gdzie w nocy spo
czywała jej głowa.
Dwie minuty pózniej wyciągnął kowala za kark z kuzni
na ulicÄ™.
- Którędy pojechała?
- Na południe, a potem na zachód. Przecież wiesz.
Normalną drogą. - Przerażony Mustart dygotał jak osika
w jego uścisku.
- Trzęsiesz się? To dobrze. - Will puścił go i w zamy
śleniu odszedł na bok. - Pozwoliłeś jej wyjechać z miasta
w towarzystwie dwóch pijaków.
- Usiłowałem ją zatrzymać. Przysięgam, że usiłowa
łem! Kiedy posłałem Floyda z nowiną, myślałem, że pójdą
z tym do ciebie. Nie miałem pojęcia, że...
- Daj spokój. - Will spojrzał na słońce połyskujące na
błękitnym niebie, żeby sprawdzić, która godzina. Po trze
ciej, może czwarta.
- O której wyjechali?
- Przed południem.
- Zatem na pewno są już na miejscu. - Gwizdnął na
konia. Klacz posłusznie podbiegła do niego.
- Może nie. Wiesz, że zimą muły poruszają się jak mu
chy w smole.
Will chwycił Mustarta za koszulę na piersiach i szarp
nÄ…Å‚ go ku sobie.
- Módl się, żeby jej się nic nie stało.
- Will, przysięgam! Zrobiłem wszystko, żeby ją po
wstrzymać. Sam wiesz, jaka jest uparta, kiedy coś strzeli
jej do głowy.
Pewnie, że wiedział. To sprawiało, że klął o wiele czę
ściej niż kiedyś. Chmurnym wzrokiem popatrzył na ulicę
w stronę składu Eldridge'a Landerfelta. Witryna była za
słonięta ciężkimi okiennicami.
Dziwne iskierki zamigotały w czarnych oczach Willa.
- Jeszcze nie wrócił - odezwał się Mustart, jakby czy
tał w jego myślach. - Może dopiero jutro? A tymczasem...
- Ruchem głowy wskazał na klacz.
- Zatrzymam jÄ…. Przynajmniej na razie.
Kowal nie próbował się kłócić.
Will wskoczył na siodło, gotów pędzić na ratunek Kate,
lecz nagle ściągnął wodze. Z bocznej uliczki, która pro
wadziła do chińskiego obozu, dobiegł do brzęk uprzęży
i tupot końskich kopyt.
- A niech mnie szlag! - mruknął Mustart. - Przecież
to Dunnett. Ale, na miłość boską, dlaczego nadjeżdża
z tamtej strony?
Will zaciął klacz i niemal jednym skokiem znalazł się
obok wozu. Dunnett był sam. Kate z nim nie przyjechała.
Will wstrzymał konia w poprzek drogi, zmuszając
woznicę, by też się zatrzymał.
- Gdzie ona jest?
- Niby kto? - Dunnett był szczerze zdumiony.
- Kate, idioto. Nie widziałeś jej?
Dunnett pokręcił głową.
- Nikogo nie widziałem. Musiałem pojechać na pół
noc starym indiańskim szlakiem. Droga była zablokowa
na. JakiÅ› wypadek.
- Co?
- Packettowie rozwalili wóz. Ośka im pękła albo koło.
Rozkraczyli siÄ™ niedaleko Spanish Camp.
- Packettowie?! Przecież Mustart twierdził, że to ty...
- Will rzucił okiem na starannie ułożony ładunek i zrozu
miał, że kowal się pomylił. Tak to już bywa z plotkami.
- Wreszcie dostali za swoje. Nadciągnęli chłopcy
z Colony i rozgrabili im dosłownie wszystko. Landerfelt
wpadnie w czarnÄ… rozpacz, gdy siÄ™ o tym dowie.
- Packettowie wciąż tam koczują? - Will poczuł dziw
ny ucisk w brzuchu.
- Tego nie wiem. Kiedy ostatni raz ich widziałem,
wciąż się biedzili przy naprawie.
- A Kate pojechała do nich... - Will nie dokończył
zdania.
Wbił pięty w boki konia i pognał na południe. Bryły
zeschniętego błota, pryskające spod końskich kopyt, za
dudniły w drewnianą ścianę kuzni. Mustart z rozdziawioną
gębą patrzył za znikającym jezdzcem.
Jakieś trzy godziny pózniej Will znalazł się przed na
miotem Rosy Beecham w Spanish Camp. Sam nie wie
dział, co go powstrzymywało przed uduszeniem Floyda
Cantera.
- Masz za to, że ją spuściłeś z oczu! - Will jednym
szarpnięciem postawił go na nogi i wepchnął z powrotem
do namiotu. Floyd zatoczył się i przyłożył roztrzęsioną rę
kÄ™ do krwawiÄ…cego nosa.
- Powiedz swojemu kolesiowi, że jak wytrzezwieje, to
czeka go to samo!
Floyd obejrzał się i czknął donośnie.
Will zaklÄ…Å‚.
- Bardzo ci na niej zależy, prawda? - Rosę Beecham
stanęła w kręgu światła padającego z wejścia do namiotu.
- Co takiego? - Will dopiero teraz ją zauważył.
- Pierwszy raz widzę, żebyś tak się zachowywał z po
wodu jakiejÅ› kobiety.
Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje. W milczeniu
podszedł do konia i wyjął z futerału strzelbę Matta.
- Dawno poszła?
- Jakąś godzinę temu. Na pewno nie zaszła daleko.
Miał nadzieję, że rzeczywiście tak było.
- A widziałaś może któregoś z Packettów?
" - Ani śladu. - Rosę popatrzyła w głąb namiotu na
garstkę górników zajętych dziewczętami. - Mogliby
wpaść. Rozkręciliby trochę interes.
- Jeśli zobaczysz Kate, to postaraj się ją zatrzymać.
Nawet jeśli będziesz musiała ją związać.
Rosę zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się.
- A po co czekać? Mam tu kilka uczynnych dziewczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]