do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Nancy Michels Aborcja. PrzywrĂłciÄ Ĺźyciu sens
- Celmer Michelle Erotyczne fajerwerki
- Michelle Re
- Dynastia z Bostonu 07 Królewicz na jednć noc Garbera Katherine
- Roberts Nora 01 Pokochać Jackie
- Życzę Ci powodzenia przez cały rok
- Bujold Lois McMaster Cykl Barrayar 01 StrzćÂpy honoru
- Cygler Hanna Czas zamknićÂty
- Kaitlyn O'Connor [Beastmen of Ator 01] Alien Abduction (pdf)
- Cussler Clive Wir Pacyfiku
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pojczlander.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzuciła. W szlafroku, w klapkach na nogach, trochę odstawała od reszty. Pinetti, chociaż niewinny,
nie potrafił wyzbyć się maski komediowego zdrajcy. Laurence była jak zwykle dostojna, prosta jak I.
Ostentacyjnie unikała wzroku Charriaca.
A on sprzątnął ze stołu swoją prawniczą dokumentację, teraz już niepotrzebną. Otworzył zebranie
i udzielił mi głosu.
- Moi drodzy, sytuacja wyraznie się zmieniła. Nasz przyjaciel Carceville dokona syntezy.
W kilku słowach wyjaśniłem, jakie nowe perspektywy się przed nami zarysowują. Potem
przystąpiłem do analizy:
- Jest wiele możliwych strategii, jak zwykle. Pierwsze rozwiązanie: każdy posługuje się swoim
szpiegiem. Nie bardzo mi się podoba. Morin chyba obawia się Charriaca, ale nie wiem, jak
zareaguje Marilyn. Jeśli ktoś z nas wytłumaczy panu Del Rieco, że próbujemy go szantażować, może
się to zle skończyć. Obróci się to przeciwko nam, Del Rieco stwierdzi po prostu, że rynek nie
przynosi korzyści, że jesteśmy bandą matołów, więc nikogo nie zatrzymuje. Nie wolno nam działać
chaotycznie. Drugie rozwiązanie: koncentrujemy się na jednej osobie. Morin wydaje się bezbronny.
Zapominamy o Marilyn i Leroy, przerabiamy Morina. Wspólnie prosimy go, żeby pracował dla nas.
- Nic z tego nie rozumiem - zaprotestowała Brigitte. - O co go prosimy?
- Przede wszystkim, żeby wyciągnął nasze karty - odparł Charriac. - Potem, w zależności od tego,
co tam znajdziemy, żeby je trochę poprawił. Pogmera w dwóch czy trzech linijkach, w komputerze,
bez najmniejszego śladu; on milczy, my milczymy, on zachowuje swoją pracę, my mamy naszą. To
przecież żadna sztuka.
- Aha, po prostu chcecie oszukiwać - zdziwiła się Brigitte.
- Tak jakby! Zmienimy trochę reguły gry... Ja uważam, że to słuszne. Zobaczcie, co się dzieje przy
obecnych metodach zatrudniania. Jeśli przegrywasz z aktualnymi przepisami, trzeba zmienić przepisy
i tyle.
Charriac był w dobrej formie, potrafiłby nawrócić na katolicyzm ajatollaha Chomeiniego, a
George a Busha namówić do zapisania się do partii komunistycznej.
- Chwileczkę, to znaczy, że wszyscy dostaną osiemnaście na dwadzieścia?
- Ależ nie, nie wszyscy. Tylko my. Jeśli nie, odpowiednio zareagujemy, co dalej.
- A co z tamtymi?
- Moja droga - odpowiedział cierpliwie Charriac. - To jest dżungla. W dżungli są lwy i antylopy.
Kto, pani zdaniem, w końcu wygrywa? I po której stronie woli pani być?
- W dżungli nie ma lwów - zamruczała Laurence ze wzgardą. Stukając palcem w stół, przerwałem
wiszącą w powietrzu kłótnię.
- Nie zebraliśmy się tu na lekcję geografii. Ani zoologii.
- Zaraz, zaraz - nalegała Brigitte - my jakoś z tego wyjdziemy, ale na przykład taki Mastroni dalej
będzie się pogrążał w otchłani? Hirsch także?
- Każdego dnia jedni umierają, inni żyją dalej - odparł Charriac. - Jedni mają pracę, inni nie.
Czysty przypadek. Teraz tym przypadkiem jesteśmy my. Osoby zebrane tutaj.
Znowu zastukałem w stół, tym razem dwoma palcami.
- Chwileczkę, jeszcze nie skończyłem. Trzecia hipoteza: przeskoczymy pośredników i pójdziemy
bezpośrednio do Del Rieco, by mu przedstawić alternatywę. To wydaje mi się najbardziej
bezpieczne. Jeśli sprawa przybierze zły obrót, jeśli będzie się zapierał nogami i rękami, obrócimy to
w żart. Taki drobny figiel.
- Wolę drugie wyjście - oświadczył Charriac. - Morin zrobi, co mu każę. Mam go pod kontrolą.
- To właśnie mi się nie podoba - rzuciła Laurence.
- Ja nie zostawiłabym Mastroniego i Hirscha - powiedziała stanowczo Brigitte. - Tworzymy
zespół, a potem każdy sobie, to nie w porządku. Oni potrzebują tej pracy tak samo jak my.
- No to podyskutujmy - zaproponował Charriac pojednawczym tonem. - Jeszcze niczego nie
postanowiliśmy. Ale nie mam pojęcia, jakby można wyciągnąć wszystkich. Mnie to nie przeszkadza,
jest nas dwanaście osób na trzy miliony, i tak zostanie. A dalszy ciąg dopiero nastąpi. Tak jak na
Titanicu , w pewnym momencie trzeba wybrać: kogo ratować, a kto się utopi. W przeciwnym razie
wszyscy idą na dno.
- Ja już wybrałam - upierała się Brigitte. - Nie lubię oszukiwać. A jeszcze bardziej nie lubię, gdy
przyjaciele pokutują za cudze grzechy. Sądzę, że i bez tego mam szanse.
Charriac stał się brutalny.
- Myli się pani. Jest pani skończona. Jeśli pani nie trzyma z nami, jest pani martwa jak Ramzes II.
A poza tym, jak pani wie, chcąc nie chcąc, musimy być solidarni, bo jeśli nie, wszystko się zawali.
Bez względu na to, co postanowimy... a jeśli chcecie głosować, będziemy głosować, mniejszość się
podporządkuje. Potrzebujemy całkowitej lojalności.
- I to pan mówi o lojalności?! Nie, nie idę na to.
Charriac rzucił mi dziwne spojrzenie, jednocześnie grozne i smutne. Kalkulował, co może się
wydarzyć.
- Nie ma pani wielkiego wyboru - powiedział cicho. - Proszę zrozumieć: płyniemy na tej samej
barce. Jeśli ktoś wiosłuje w odwrotną stronę, barka kręci się w kółko. A na to nie możemy się
zgodzić.
- Ach tak? I co mi zrobicie?
To była najlepsza chwila na moją interwencję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]