do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Dostojewski Fiodor Gracz
- Longyear, Barry Enemy Mine
- Jakub Sprenger, Henryk Instytor Mlot na czarownice
- Jackson Brenda Delaney's desert sheikh
- CzesśÂ‚awa_Fater_ _Aniolowie_bez_skrzydeśÂ‚
- Ahern, Jerry Krucjata9 PśÂ‚onć…ca Ziemia
- Sandemo_Margit_06_Przeklć™ty_skarb
- Ann Rule Small Sacrafices
- H. P. Lovecraft At the Mountains of Madness
- 073 Handlarze jabśÂ‚ek
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anusiekx91.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uświadamiając sobie podstępu, wstał również pan Goladkin-starszy, prostodusznie i godnie uśmiechając się
do swego przyjaciela i starając się w swej naiwności przygarnąć go, ośmielić i w ten sposób nawiązać z nim
na nowo przyjazń...
- %7łegnam waszą ekscelencję! - zawołał nagle pan Goladkin-młodszy. Bohater nasz zadrżał, dostrzegłszy w
twarzy swojego wroga coś aż bachicznego i jedynie po to, aby się odczepić, wetknął w wyciągniętą do
niego dłoń wyzbytego skrupułów człowieka dwa palce swojej dłoni, ale tu... tu bezczelność pana
Goladkina-młodszego przekroczyła wszelkie granice. Chwyciwszy dwa palce pana Goladkina-starszego i
najpierw je uścisnąwszy, ten niegodny, w tej samej chwili, na oczach pana Goladkina, odważył się
powtórzyć swój poranny bezwstydny kawał. Wyczerpała się miara cierpliwości ludzkiej.
Chował już do kieszeni chustkę, którą wytarł palce, gdy pan Goladkin-starszy opamiętał się i pobiegł za nim
do sąsiedniego pokoju, dokąd swym wstrętnym zwyczajem natychmiast wyniknął się jego nieprzejednany
wróg, który jak gdyby nigdy nic stał sobie przy ladzie, zajadał pierożki i najspokojniej w świecie, jak
przyzwoity człowiek, prawił miłe słówka Niemce, właścicielce cukierni. Nie można przy paniach -
pomyślał nasz bohater i również zbliżył się do lady, nieprzytomny ze wzburzenia.
- A faktycznie kobiecinka niczego sobie! Jak pan sÄ…dzi? - zaczÄ…Å‚ znowu swoje nieprzyzwoite dowcipy pan
Goladkin-młodszy licząc zapewne na bezgraniczną cierpliwość pana Goladkina. Jeśli chodzi o grubą
Niemkę, to patrzała na obu swoich klientów ołowianym, bezmyślnym wzrokiem; zapewne nie rozumiała
po rosyjsku i uśmiechała się uprzejmie. Nasz bohater, słysząc słowa bezwstydnego pana Goladkina-
młodszego, zapłonął jak ogień i nie panując już nad sobą rzucił się wreszcie na niego z wyraznym
zamiarem, aby go rozszarpać i w ten sposób ostatecznie z nim skończyć; ale pan Goladkin-młodszy
zgodnie ze swym podłym zwyczajem był już daleko:
dał nogę, był już na ganku. Rozumie się samo przez się, że
907
po chwili nagiego osłupienia pan Goladkin-starszy opamiętał się i co sil pobiegł za swoim krzywdzicielem,
który wsiadał już do czekającej dorożki, zgodzonej zapewne na wszelki wypadek. Ale w tej samej chwili
gruba Niemka widząc ucieczkę obu klientów pisnęła i z całej siły zadzwoniła swoim dzwoneczkiem.
Bohater nasz odwrócił się, niemal w biegu rzucił jej pieniądze za siebie i za tego bezczelnego człowieka,
który nie zapłacił, i nie czekając na wydanie reszty, choć stracił nieco czasu, zdążył jednak, jakkolwiek
znów w -biegu, dopaść swego nieprzyjaciela. Uchwyciwszy się wszystkimi danymi mu przez naturę siłami
błotnika dorożki, nasz bohater przez pewien czas pędził ulicą wdrapując się do pojazdu, odpychany z całej
siły przez pana Goladkina-mlodszego. Jednocześnie dorożkarz zarówno batem, jak i lejcami, zarówno nogą,
jak i słowami poganiał swą zajeżdżoną szkapę, która całkiem niespodziewanie popędziła kłusem
przygryzając wędzidła i co trzeci krok wierzgając, jak to miała we zwyczaju, tylnymi nogami. Wreszcie
nasz bohater zdołał jednak umieścić się w dorożce twarzą do swego nieprzyjaciela, plecami opierając się o
plecy dorożkarza, kolanami o kolana łajdaka, a prawą ręką ze wszystkich sił wczepiwszy się w nędzny
futrzany kołnierz u płaszcza swego rozwydrzonego i tak bardzo zajadłego wroga...
Wrogowie pędzili i przez pewien czas milczeli. Nasz bohater z trudem łapał oddech; droga była okropna i
pan Goladkin-starszy raz po raz podskakiwał na siedzeniu narażając się każdej chwili na skręcenie karku.
Ponadto jego rozwścieczony wróg wciąż jeszcze nie uznawał się za pokonanego i usiłował zepchnąć swego
przeciwnika w błoto. Na domiar wszystkich tych przykrości pogoda była okropna. Znieg walił wielkimi
płatami i ze swej strony również wszelkimi sposobami usiłował dostać się pod rozpięty płaszcz
prawdziwego pana Goladkina. Dokoła było ciemno choć oko wykol. Trudno było zdać sobie sprawę, dokąd
tak pędzą i jakimi ulicami... Papu Goladkinowi wydało się, że dzieje się z nim coś dziwnie mu znajomego.
Przez krótką chwilę usiłował przypomnieć sobie, czy czegoś podobnego nie przeczul już wczoraj... na
przykład we śnie... Wreszcie męka jego doszła do szczytu - niemal do agonii. Wparł się w swego
nielitościwego przeciwnika i zaczął krzyczeć. Ale krzyk zamierał mu na wargach... Była chwila, gdy pan
Golad-kin zapomniał o wszystkim i zdecydował, że wszystko to nic
908
takiego, że to tylko tak sobie, że dzieje się to tak sobie, w sposób niewyjaśniony i że wobec tego
protestować byłoby rzeczą zbędną, całkowicie zbyteczną... Ale nagle, i to prawie w tej samej chwili, gdy
nasz bohater dochodził do tego wniosku, jakieś nieostrożne szarpnięcie odmieniło cały bieg sprawy. Pan
Goladkin jak worek mąki wywalił się z dorożki i gdzieś się stoczył, zupełnie słusznie uświadamiając sobie
w chwili upadku, że istotnie dość nie w porę się uniósł. Zerwawszy się wreszcie na nogi, dostrzegł, dokąd
przyjechali; dorożka stała na środku czyjegoś podwórza i nasz bohater na pierwszy rzut oka dostrzegł, że
jest to podwórze domu, gdzie mieszka Ołsufij Iwanowicz. W tej samej chwili dostrzegł, że jego przyjaciel
wchodzi już na ganek, zapewne do Ołsufia Iwanowicza. Pełen niewymownej rozpaczy, skoczył był, aby
dogonić swego nieprzyjaciela, ale na szczęsne rozważnie w porę się opamiętał. Nie zapomniawszy zapłacić
dorożkarzowi, pan Goladkin wybiegł na ulicę i pobiegł co sił, gdzie oczy poniosą. Znieg jak przedtem walił
grubymi płatami; jak przedtem było mglisto, mokro i ciemno. Bohater nasz nie szedł, lecz leciał,
przewracając wszystkich po drodze - mężczyzn, baby i dzieci, i sam z kolei odskakując od bab, mężczyzn i
dzieci. Wokoło i w ślad za nim słychać było lękliwy gwar, pisk, krzyki... Ale pan Goladkin był
najwidoczniej nieprzytomny i na nic nie zwracał uwagi... Opamiętał się zresztą już przy moście
Siemionowskim, a i to jedynie dlatego, że jakoś niezręcznie potrącił i przewrócił dwie baby niosące jakieś
tam towary i sam przewrócił się wraz z nimi. To nie takiego - pomyślał pan Goladkin - wszystko to jeszcze
może mi się obrócić na dobre - i od razu wsadził rękę do kieszeni pragnąc srebrnym rublem pozbyć się
pretensji o rozsypane pierniki, jabłka, groch i różne różności. Wtem nowe światło spłynęło na pana
Goladkina;
w kieszeni namacał list, który mu rano oddał pisarz. Przypomniawszy sobie przy okazji, że zna tutaj
niedaleko pewną knajpę, wszedł do niej, natychmiast usiadł przy stoliku oświetlonym łojową świeczką i nie
zwracając na nic uwagi, nie słysząc kelnera, który zjawił się po zamówienie, złamał pieczęć i zaczął czytać,
co następuje, a co już go zaskoczyło ostatecznie:
Szlachetny, za mnie cierpiÄ…cy
i na wieki sercu mojemu miły człowieku!
Cierpię, ginę-ocal mnie! Oszczerca, intrygant i człowiek
909
znany ze swego niecnego nastawienia omotał mnie w swoje sied i jestem stracona! Upadlam! Ale on jest mi
wstrętny, a Ty!... Rozłączono nas, przechwytywano moje listy do Ciebie - a wszystko to uczynił ten
nieobyczajny człowiek wykorzystawszy jedyną swoją dobrą cechę - podobieństwo do Ciebie. Wszakże
można być nieładnym, ale czarować umysłem, silnymi uczuciami i wytwornymi manierami... Ginę! Wydają
mnie siłą za mąż, a najbardziej intryguje tu mój ojciec, mój dobrodziej i radca stanu Olsufij Iwanowicz,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]