do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Beaton M.C. Hamish Macbeth 07 Hamish Macbeth i śÂ›mierć‡ śźartownisia
- Kurtz, Katherine Knights Templar 01 Temple and the Stone
- Jak Przechytrzylam Biurokracje...tlumaczenie(1)
- (62) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Zamek Czocha
- Sandemo_Margit_06_Przeklć™ty_skarb
- Childe 01 Dorsaj
- Red_Hat_Enterprise_Linux 6 Beta 6.6_Technical_Notes en US
- Asaro, Catherine The Veiled Web
- Burnes Caroline CzytadśÂ‚o na lato MiśÂ‚osne intrygi KośÂ‚ysanka dla Daw
- Fiedler Arkady Dywizjon 303
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- quentinho.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czekała hipnotycznie. Jak Mane, Tekel, Fares, i jak on się prosił, żeby go nie pożarła.
Skomlał, mówię panu! Co pan na to? Jak Boga kocham pan miał rację, że tu naokoło
wszystko używa sobie, jak samo chce, a tylko ja, głupi... Ja, głupi! Co pan na to co
pan na tego pajÄ…ka?
Gorzej szepnąłem, patrząc w bok, ze drżeniem że tak samo zupełnie węże
postępują z małymi ptaszkami. Mam słaby umysł. Mam słaby umysł. Przez to
zaciera się różnica pomiędzy rzeczami, a także pomiędzy dobrem i złem.
Kapitan wytrzeszczył oczy. Co? Panie Zantman? Racja! Małe ptaszki węże,
że też mi nie przyszło do głowy. Aż ciarki przechodzą. A to łajdaki, no! Wszystko się
kombinuje, wszystko się parzy między sobą, pająki, ptaszki z wężami, marynarze,
wszystko używa a ja... Nawet tutaj na statku, pod nosem, a ja... Ba, a przecież w
morzu są ryby, przecież u diabła ryby, ryby są obojnakie! Ryczał o tym nigdy nie
pomyślałem! Do miliona siarczystych piorunów!
Czy pan zastanowił się nad tym, że ryba obojnaka, mając w sobie wszystko, co
potrzeba, dopiero musi używać?! A ja jeden mam stać ja jeden mam sterczeć jak
kołek?
To małżeństwo rzekłem ostrożnie, ponieważ wszystkie włosy stawały mi
dęba na głowie i bałem się którego urazić. To na pewno małżeństwo w każdej
rybie jest mężczyzna i kobieta i malutki ksiądz. Po co wywoływać wilka z lasu? Po
co znów tak głośno? Ale, ale, panie kapitanie dodałem przechylając się przez poręcz
tam na pokładzie jest już nie kilku, a wielu marynarzy zdaje się nawet, że wszyscy
marynarze są razem, szepczą, obejmują się i idą tu przepraszam, ja chyba wrócę do
kajuty.
A rzekł kapitan zacierając ręce. A! Idą tu? Bardzo dobrze. Panie Smith, do
mnie, prędzej. Zawołaj pan drugiego oficera. Prędko. Idą tu? No, to potańczymy i
zanim zdołałem krzyknąć, gestem, obrażającym w najwyższym stopniu przystojność
publicznÄ…, wyciÄ…gnÄ…Å‚ z kieszeni cichy, niebieskawy browning.
Przyśpieszonym krokiem udałem się do kajuty, gdzie położyłem się do łóżka i
co prędzej zasnąłem. Ale sny miałem niespokojne, a mianowicie, że wszyscy skupili
się na pokładzie bardzo blisko, że nastąpiło pomieszanie, obejmowanie się,
ordynarne przewalanie, zduszone szepty, jęki, ohydne przekleństwa i wyzwiska.
Coś poczęło tłamsić się w okolicach mostku kapitańskiego, po czym przewaliło się
na tył okrętu, ale nie byłem pewny, czy to bunt, gdyż nie słyszałem strzałów. Zdaje
mi się także, jakoby doleciało mię we śnie kilkakrotnie moje nazwisko, wymówione
przy akompaniamencie dzikich śmiechów, wrzasków, kpin, i zacierania rąk
Zantman, Zantman jakbym to ja fundował. Jakby to wszystko było za moje
pieniÄ…dze.
Okręt chwiał się i windował powoli w górę i słyszałem, jak ktoś wyjaśniał
obleśnie, że to stąd pochodzi, iż pęd okrętu napotkał przeciwny sobie wiatr przez
co spiętrza się i pęd, i wiatr, a okręt winduje się w górę na wielką wysokość.
Chciałem zawołać, ale nie mogłem wydobyć głosu, gdyż spałem, a tymczasem ktoś
dotknął palcem koła sterowego, nastąpił skręt i Banbury bokiem do wiatru ruszył
nagle tak gwałtownie, że spadłem z łóżka na ziemię.
4
Około północy morka przeszła w sztorm. Bryg rozkołysał się jak huśtawka,
pędził trzeszcząc, a pęd wzmógł się niezadługo tak dalece, że nie mogłem oderwać
się od tylnej ściany kajuty. Banbury trzymał się dzielnie, przyjmując sztorm w
ostry bajdewind na prawym halsie. Po dwudziestu sześciu godzinach kołysanie
ustało, lecz wolałem nie wychodzić na pokład. Niewątpliwie bowiem zaszedł bunt, a
jeśli nie bunt, to w każdym razie coś w tym rodzaju uważałem więc za
roztropniejsze nie udzielać się, póki nie będę wiedział na pewno, co zastanę na
zewnątrz. Zamknąłem drzwi na klucz i zastawiłem szafą; w kącie miałem paczkę
biszkoptów i 11 butelek piwa.
Nad ranem wyjrzałem ostrożnie przez okno, ale natychmiast cofnąłem się i
zapuściłem roletę, a nawet dodatkowo zasłoniłem okno paltem. To, co zobaczyłem,
utwierdziło mię jeszcze w decyzji nieopuszczania kajuty, póki sami nie przyjdą i nie
sforsują drzwi. Położenie moje było bardzo niedobre, gdyż mogło zabraknąć
biszkoptów. Co więcej, pomimo że na palto założyłem kołdrę, przez szczeliny
przesączało się światło światło wielce niewłaściwe, nasycone jakieś, jaskrawe a
ściany kajuty popękały i powykrzywiały się wskutek burzy, tworząc liczne rysy i
szpary, wszystkie skręcone. Rysy te niepotrzebnie miały charakter mędrkowaty,
mózgowy i niepotrzebnie wszystkie były skręcone i kończyły się śpiczasto. Bardzo
mózgowe i śpiczaste rysy. To również skłaniało mnie do ostrożności.
Jednakże nie wiem czy zapomnieli, czy sądzili, że zmiotła mnie fala podczas
sztormu, czy też może co innego mieli do roboty dość, że w ciągu trzech dni nikt
nie dał znaku życia. Stawało się upalnie gorąco. Znowu zajrzałem przez okno, ale
cofnąłem się szybko w przeciwległy kąt kajuty; zobaczyłem bowiem jakieś bardzo
jaskrawe seledyny, a okazało się na pierwszy rzut oka, że bardzo jaskrawe seledyny
mogą być gorsze od ciemnych, ponurych nocy. Poza tym na burcie przysiadł
maleńki, zbyt jaskrawy koliber, a widnokrąg mienił się wspaniałością wszystkich
barw tęczy, czego nie lubię; owszem, nasycenie światła, bogactwo dekoracji,
świetność kolorów usposabiają niechętnie co do mnie, wolę szary zmierzch
jesienny, albo i mglisty poranek nie lubię ostentacji przedkładam nad nią cichy i
skromny kącik, gdyż zawsze wiem, na czym się skończy.
I oto już czwarty dzień nie ruszam się z kąta, pomimo że suchary są na
wyczerpaniu. Okręt, jak się zdaje, płynie coraz prędzej, lecz bez najmniejszego
kołysania, równo, jak łódka po stawie a światło, sączące się przez szczeliny,
przybiera nieustannie na wyrazistości. Już na pewno wielkie bolesne kondory i
cudaczne, krzykliwe papugi i złote rybki jak w akwarium i być może w dali
baobaby, palmy i kaskady... Tak, tak... Bez kwestii bowiem buntownicy wyzyskujÄ…c
siłę wiatru, skierowali Banbury na nieznane, tropikalne wody lecz wolałbym nie
domyślać się, przez jakie to seledyny i ku jakim fantastycznym archipelagom sunie
statek niesiony podwodnym prądem. I wolałbym nie słyszeć dzikich, wyuzdanych
wrzasków, którymi załoga wita te kolibry, papugi i inne znaki na niebie i ziemi,
zwiastujące (mówiąc bez osłonek) rychłą i wspaniałą frajdę.
Nie, nie chcę wiedzieć. Nie chcę wiedzieć i wcale nie pragnę upału ani
przepychu, luksusu. I wolę nie wychodzić na pokład z obawy, by nie ujrzeć czegoś...
czegoś, co dotychczas było mętne, osłonięte i niedomówione, rozpanoszonym w
całym bezwstydzie wśród pawich piór i gorących blasków. Gdyż od początku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]