do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Reynolds Alastair Przestrzeń objawienia 06 Diamentowe psy. Turkusowe dni
- Ann Jacobs [Luna Ten Chronicles 1 3] Cassiopeia, Shedir, Nebula
- King Stephen Mroczna wieśźa 1 Roland
- Korolec Bujakowska Halina Mój chłopiec motor i ja
- Jane Lindskold Firekeeper Saga 1 Through Wolf's Eyes
- 009. Krentz Jayne Ann Prywatny detektyw
- Ostatnie pić™ć‡ dni Julie Lawson Timmer
- Anthony, Piers Incarnations of Immortality 06 For Love of Evil
- Asimov Isaac 3. Fundacja Nieznany
- 06 R.A. Salvatore Trylogia Doliny Lodowego Wichru 3 Klejnot Halflinga
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiedza brała się raczej z podeszłego wieku niż z psiego instynktu, szybko spostrzegła, że Manolia
i Piorun nie tylko biegły w jakimś określonym celu, ale ponadto miały wygląd całkiem sytych. I
jedno, i drugie dawało do myślenia. Należało ruszyć za nimi. I trzymając się ich tropów psy
Roblesów dotarły razem z nimi na kukurydziane pole. Shapra nie odstępował Manolii, ale
bynajmniej nie z powodu romansowych zapędów. Cała grupka ukradkiem posuwała się wśród
zagonów kukurydzy. Liście szeleściły nad głowami. Manolia przystanęła nagle i jednym susem
skoczywszy na łodygę kukurydzy złamała ją. Pazurami i zębami oderwała kolbę i pożarła ją
chciwie. Shapra postanowił zrobić to samo i jego zabiegi zostały uwieńczone pełnym sukcesem.
Tak samo postąpiła Wańka, która o parę kroków dalej otrzymała podobną lekcję od Pioruna.
Ziarno, które niedawno zdążyło zawiązać się na kolbie, było miękkie, słodkie i miało smak mleka.
Nasyciły się nim.
Nazajutrz Zambo i Skórka, których oczom nie uszła pełna zadowolenia sytość towarzyszy,
też dołączyły do gromadki rabusiów. Ostrożnie poczekały, aż Manolia i Piorun pobiegną naprzód,
a potem ruszyły za nimi, było bowiem oczywiste, że to one są głównymi bohaterami całej
wyprawy, a Wańka i jej pobratymcy nie wyzbyły się jeszcze obaw właściwych początkującym.
Poza tym poprzedniej nocy, kiedy obżerały się ziarnem, do ich uszu dochodziło bliskie i ostre
szczekanie psów-bandytów ze dworu.
Na kukurydziane pole, dobrze chronione gęstym żywopłotem z jeżyn i kaktusów, wchodziło
się przez tak zwane dziurawe wrota. Mówią tak tutaj na bramę składającą się z dwóch wkopanych
w ziemię słupów, na których, wsunięte w wyżłobione na jednakowej wysokości otwory, opierają
się belki poprzeczne. Człowiek otwiera przejście dla siebie i bydląt odsuwając te belki. Psy, rzecz
jasna, przechodziły swobodnie pod najniższą poprzeczką. Musiały tylko trochę się skulić.
Tej nocy jednak nozdrza Wanki podrażniła unosząca się w pobliżu bramy mocna woń
człowieka. Był to zapach don Romulo Mendeza, zatrudnionego we dworze. Suka znała go dobrze.
Inne psy też zwróciły nań uwagę.
Manolia, która aż do tej chwili biegła dumnie na czele gromady, przystanęła przed wrotami.
Bo, na domiar złego, wyglądały one trochę inaczej niż zwykle. Pod dolną belką znajdował się
ukryty w trawie sznur, a z boku, przy jednym ze słupów, wznosił się skośnie duży drąg z
przywiązanym doń ogromnym kamieniem. Zlepia psów, nawykłe do ciemności, widziały
wszystko doskonale. Oto znowu jakiś dziwny i podejrzany wymysł człowieka. I ów całkiem
jeszcze świeży zapach don Romulo Mendera. Wańka pamiętała wysokiego, kanciastego
mężczyznę z czarnymi wąsami.
Chwilę stały niezdecydowane. Po czym Piorun się odważył. Podpełznął pod dolną belkę i
przedostając się na drugą stronę ruszył powrozem. Drąg opadł gwałtownie i całym swym ciężarem
przygniótł Pioruna. Biedak wydał z siebie ostry skowyt, a jego towarzysze uciekli w panicznym
strachu. Ale potem zapadła cisza, więc psy wróciły z wolna, stąpając miękko i ostrożnie. Pod
wrotami leżał, przygnieciony i nieruchomy, nieszczęsny Piorun. A więc stał się ofiarą tego
wynalazku człowieka. Czy mają wejść na pole? Owładnęła nimi niepewność. Czas mijał w tym
pełnym przerażenia niepokoju. Usiłowały przeniknąć nocne mroki wytężając wzrok i słuch, i nie
zauważyły nic szczególnego. Skoro drąg opadł, było rzeczą oczywistą, że sam się już nie
podniesie. Więc to było wszystko, co się miało stać. A tymczasem tam, za ogrodzeniem, pyszniły
się bujne łany kukurydzy pełne kolb o słodkim i soczystym ziarnie.
Shapra, najzuchwalszy, przeszedł na tamtą stronę i śmiało zapuścił się w gąszcz łodyg.
Inne psy nabrały ducha i poszły za nim. A na polu kukurydzianym najgorsze jest to, że jeśli
sami się poruszamy, to nie słyszymy cudzych kroków. Chrzęst liści jest tak donośny i ostry, że
zagłusza każdy inny odgłos, byle trochę dalszy. Toteż psy zdały sobie sprawę z obecności
człowieka dopiero wtedy, gdy znalazł się on tuż przy nich. Rozległ się huk wystrzału, błysnął
ogień. Głos Shapry rozdarł nocną ciemność. Nie było czasu do stracenia. Dalej, do bramy! Przy
bramie stał drugi mężczyzna i też celował do nich z huczącej i błyskającej płomieniami rury. Czy
to Manolia zaniosła się teraz skowytem? Mężczyzni ciągle strzelali, a psy nie ustawały w
ucieczce. Zatrzymały się dopiero we własnej zagrodzie, na własnym legowisku ze słomy. Wtedy
zaczęły znów szczekać gniewne i zarazem przestraszone. Wielkie psiska ze dworu, podrażnione
hałasem, też dołączyły do chóru swoje basowe głosy.
Spokój zapanował w końcu na polach osnutych mrokiem, ale w zagrodzie Roblesów psy
niecierpliwie czekały świtu. Dzienny blask nie przyprowadził z powrotem Shapry. Ale ukazał jego
zewłok, w dolinie: czarny, ze zjeżoną sierścią, znieruchomiał pod żywopłotem na polu kukurydzy.
Obok leżała też biedna Manolia, po raz ostatni pyszniąca się swymi biało-brązowymi łatami, i
Piorun, który stał się już tylko strzępem żółtawego futra. Sępy krążyły nad nimi.
Pozostałe, ocalawszy po tej wyprawie, nigdy już nie wróciły na dworskie pole. %7łycie toczyło
się dalej, jałowe i wstrzemięzliwe.
W głosach wyjących psów, które użalały się nad nieobecnymi towarzyszami i własnym
pustym żołądkiem, brzmiał teraz jeszcze większy smutek.
IX. Papaje
Zastępca prefekta policji na całą prowincję, don Fernan Friasy Cortes i tak dalej, i tak dalej,
obudził się pewnego rana w kwaśnym humorze. Poprzedniego wieczora dotarły do niego z Limy
bardzo złe wiatry - to znaczy listy od jego protektorów. Całą noc trapił go niepokój z powodu tej
fali niepomyślnych nowin, a świt zastał go z otwartymi z bezsenności oczyma i zmierzwionym
włosem.
O wczesnej godzinie poszedł do swego biura. Nie odpowiadał na ukłony Indian, których
spotkał po drodze i którzy zwracali się doń z czołobitnym i pokornym ojczulku . Mamrotał
krótko: Won! , i szedł przed siebie, nie widząc ich. Gdyby nie był tak zafrasowany,
porozpędzałby ich kopniakami. Bo don Fernan należał do tego rodzaju bezużytecznych
zarozumialców, jakich razem z innymi dobrymi i obrotnymi ludzmi wydaje z siebie całymi
setkami Lima i których właśnie ona, stolica państwa, rozsyła po prowincjach, aby uwolnić się od
głupoty urzędników, nieustannie domagających się jakiegoś zajęcia. Oczywiście ich
przeznaczeniem nie może być nic innego jak łatwa biurokracja w podprefekturach i ściąganie
podatków, a skoro już się znajdą na prowincji, usiłują wszelkimi sposobami ciułać pieniążki ,
aby potem wrócić do Limy, roztrwonić je na wytworne ubrania i na burdele, a następnie
zakrzątnąć się wokół nowej posady. Skutkiem tego prowincjusze uważają, że wszyscy limańczycy
to intryganci i darmozjady o miodopłynnym języku i wytwornych manierach maskujących ostre i
długie pazury - ba, nie tylko tak uważają, ale ponadto, kierując się także i innymi racjami,
nieustannie snujÄ… plany wyrzucenia ich z powrotem do stolicy.
Teraz pojmiemy łatwo przyczynę złego humoru don Fernana: jego przeciwnicy robili
skuteczne i daleko sięgające zabiegi, toteż upragnione przez wielu stanowisko zastępcy prefekta
było mocno zagrożone. Musiał zatem czymś się zasłużyć, aby wykazać przydatność swych usług.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]