do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 149 Klejnot miłości
- Barbara Dunlop PodwĂłjne Ĺźycie (Hotel Marchand 10)
- Delinsky_ Barbara_Marzenia_sie_spelniaja_03_T125
- D426. McCauley Barbara Gra pozorĂłw
- McMahon_Barbara_ _Intryga_i_Milosc_ _Nie_ma_ucieczki
- D374. Boswell Barbara Ten się nadaje na męża
- Cartland_Barbara_ _Spotkamy_sie_w_San_Francisco
- Cherise DeLand [Stanhope Challenge] Miss Darling's Indecent Offer (pdf)
- Jeff Lindsay Dexter 2 Dearly Devoted Dexter
- Wykonywanie podkśÂ‚adów pod posadzki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pojczlander.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rÄ…k ludzkich, ale wynikiem wytrÄ…cania siÄ™ wapienia z wody skapujÄ…cej ze stropu przez niezliczone
wieki. Przez chwilę cała trójka podziwiała ten cudowny widok, a ich zdumienie mieszało się ze
strachem.
Straż syknął Subotai, dotykając ramienia Conana. W migocącym świetle ogni zobaczyli
idące postacie zbrojnych. Na znak Conana wszyscy troje cofnęli się w cień. Tam ich wysmarowane
na czarno ciała stały się niewidoczne. Przygotowali się do walki. Hyrkańczyk wyciągnął łuk z
kołczanu i opierając jeden koniec o kamienne podłoże, zręcznie założył cięciwę. Conan wyjął miecz
z owiniętej szmatami pochwy, a Valeria przygotowała szablę.
XIII
Jaskinia
Conan wyjrzał ostrożnie z kryjówki, zerkając na skaczące płomienie i krzepkich strażników w
żelazie i skórach. Zaciął usta i znieruchomiał, jakby na coś czekając. Wyglądało na to, że nie ma
innego sposobu na wejście do jaskini niż wdarcie się siłą.
Subotai miał nieszczęśliwy wyraz twarzy. Był doskonałym złodziejem, lecz walka wręcz nie
należała do tych jego umiejętności, którymi mógł się poszczycić. W końcu wyszeptał:
Czy musimy wdzierać się siłą, Cymmerianinie? Nie jestem tchórzem, Erlik świadkiem, ale
atakowanie takiej gromady nie daje dużych nadziei. Może skradając się i omijając ich moglibyśmy
osiągnąć cel nie tracąc czasu na potyczkę.
Valeria przytaknęła milcząco.
Stoją plecami do nas, więc to może się udać nalegał Subotai.
Chyba naprawdę nie wiedzą nic o wejściu z wąwozu mruknął Conan. Stary mówił
prawdÄ™.
Lepiej polegajmy na jego radach.
Conan warknął coś pod nosem. Młody Cymmerianin rwał się do walki. Krew wrzała mu w
żyłach i pragnął odpłacić wrogom za wszelkie cierpienia. Jednakże rozumiał, że ujawniając swą
obecność tak wcześnie, stracą przewagę, jaką dawało zaskoczenie.
Subotai, którego bystre oczy bez ustanku przepatrywały otoczenie, wyszeptał z podnieceniem:
Patrzcie tam, na lewo! Widzicie te kolumny skupione przy ścianie jaskini? One zasłonią nas,
ruszymy pod samą ścianą nie czyniąc hałasu.
Przejście jest wąskie sprzeciwiła się Valeria. I w kilku miejscach sterczą ostre skały.
Ty i ja zdołamy się przecisnąć, ale co z Conanem?
Conan wyszczerzył zęby.
Mogę pozostawić na nich nieco skóry, jeżeli tak trzeba.
Prowadzeni przez Subotai ruszyli pod ścianą zasłonięci przez stalagmity, które wyrastały z
podłoża niczym stępione zęby olbrzyma. Droga pod ścianą wiodła w górę, kiedy więc przystanęli, by
wyjrzeć przez szczelinę w skalnej zasłonie, zobaczyli grotę w całej okazałości.
Na środku stał ogromny kocioł podtrzymywany przez cztery masywne słupy z poczerniałego
kamienia. Samo naczynie zawierało jakąś substancję, która z tej odległości przypominała barwą
błoto. Kłęby dymu i płomienie z rykiem wyskakiwały z palenisk wyrąbanych w litej skale pod
kadziÄ….
Wokół kotła uwijały się ogromne stwory, ni to ludzie, ni małpy, wrzucające kłody w ogień. Inni
włochaci pracownicy zmagali się z jakimś urządzeniem, które mieszało parującą zawartość kadzi.
Wielkie kawały mięsa kotłowały się we wrzącym wywarze, podczas gdy rzeznicy cięli inne, by
dodać je do zupy. Z boku za kotłem rozciągała się sala wyglądająca na magazyn żywności.
Nagle trzej intruzi zesztywnieli i wytrzeszczyli oczy z niedowierzaniem. Z haków w ścianie
spiżarni zwisały ludzkie ciała, oprawione jak ćwiartki wołowiny. Zwalone na stertę w kącie,
zakrwawione długie białe szaty mówiły, że ofiary były niegdyś pielgrzymami do Góry Mocy,
wyznawcami wężowego boga. Na oczach trójki awanturników dwaj podobni do zwierząt mieszkańcy
jaskini porąbali jedno z ciał toporami i wrzucili kawałki do kotła. Valeria zbladła i ukryła twarz na
ramieniu Conana. Cymmerianin zaklął pod nosem. Subotai zwymiotował. Na szczęście rytmiczny głos
bębna znów przybrał na sile i zagłuszył ohydny plusk gotującej się zupy. Gdy hałas narastał, uwaga
obserwatorów skupiła się na szaleńczym dudnieniu, które wypełniło jaskinię drżącym echem.
Wkrótce zobaczyli bębny. Były tak wielkie jak kocioł, a ich skóra wibrowała nie pod uderzeniami
dłoni czy pałek, lecz bosych stóp groteskowych, podskakujących postaci.
Tancerze albo byli kudłaci z natury, albo owinięci dokładnie skórami dzikich zwierząt. Zdawali
się dziwnie zdeformowani. Ich cienie rzucane przez chwiejne światło przywodziły na myśl diabły z
najgłębszych zakątków piekieł.
Co to za stwory? zapytał Subotai szeptem pełnym niedowierzania.
Conan wzruszył ramionami, wspominając krzepkich strażników małpoludów, których minęli w
drodze do świątyni.
Szepty awanturników ucichły, gdy rozległ się szczęk żelaza. Cofnęli się w głębszy mrok, a do
kuchni wmaszerował oddział owłosionych ludzi w stalowych zbrojach. Wojownicy zdjęli hełmy i
rozsiedli się na ławach. Wkrótce dołączyli inni, których dziwne pochrapywanie zwiększyło panujący
w grocie hałas.
Conan skinął nagląco. Posuwając się z najwyższą ostrożnością, okrążyli wrzący kocioł z jego
upiorną zawartością i po pewnym czasie dotarli do groty mieszkalnej. Kobiety troglodytów, równie
brzydkie jak mężczyzni, zajęte były dziećmi i domowymi pracami.
Trolle! mruknął Subotai. Jego oczy zogromniały. Mówią o nich legendy mego ludu.
Valeria potrząsnęła głową.
Nie, to potomkowie starożytnej rasy, która zamieszkiwała te jaskinie w czasach
wykraczających poza ludzką pamięć.
Jak wobec tego mogli zniżyć się do poziomu zwierząt? zaciekawił się mały Hyrkańczyk.
Z tego, co słyszałam od filozofów, chodzi o coś innego. Nie są ludzmi, którzy stali się
zwierzętami, ale zwierzętami, które prawie stały się ludzmi. Mówiono mi, że dawno, dawno temu
istniały dwie wielkie gałęzie ludzkiego rodu: nasi przodkowie i ci mieszkańcy cieni. Nasi
przodkowie nazwali ich tak, bowiem te ludzkie zwierzęta nie mogły ścierpieć dziennego światła i
dlatego zakładały swoje domy w podziemnych jamach. Gdy nasi przodkowie rozprzestrzeniali się na
powierzchni ziemi szukając światła i żyznej ziemi, mieszkańcy cieni zagrzebywali się głęboko w jej
wnętrzu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]