do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Carroll_Jonathan_ _Białe_Jabłka_01_ _Białe_jabłka
- Peter Carroll Liber Null
- Carroll Jonathan Zaślubiny patyków
- TT Jenny Lykins Distant Dreams
- Muszyński Beniamin Meg
- Caldwell Erskine Jenny
- Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 03 Zakochana Księżniczka
- Lima Barreto Triste Fim de Policarpo Quaresma
- Warren Murphy Destroyer 095 High Priestess
- Chaos #1 Formy chaosu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fashiongirl.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powiedzieć.
Zrobiło mi się gorąco ze złości.
A potem mnie olśniło. Jasne, że wiedział o wszystkim. Wiedzieli od początku.
Korzystali z mojej ignorancji, żeby mnie spętać.
Cóż, za to im płacą. Tajne operacje.
- Zwietnie się bawisz moim kosztem - wycedziłam - ale może miałbyś ochotę
zająć się dla odmiany jakąś pracą. Wiem, marzy wam się, żebym odwalała robotę za
was, ale w tym szczególnym wypadku to wy jesteście ekspertami.
Opowiedziałam mu o telefonie.
- I mówisz, że nie mogłaś rozpoznać głosu? - zapytał.
- Tak. Wydawał się jakiś przytłumiony.
- Prawdopodobnie przykrył czymś mikrofon słuchawki - stwierdził agent
specjalny Johnson - z obawy, że go rozpoznasz. Powiedz mi jedną rzecz. Czy ten głos
był w jakiś sposób charakterystyczny? Szczególny akcent albo coś takiego?
- Nie wiem, czemu przypomniałam sobie test na wsioka. No wiecie, test
wymowy.
- Nie - powiedziałam zdziwiona, że wcześniej sama nie zwróciłam na to
uwagi. - %7ładnego szczególnego akcentu.
- Dobrze - mruknÄ…Å‚ agent specjalny Johnson. - MÄ…dra dziewczynka. W
porządku, spróbujemy dojść, z jakiego numeru ten człowiek dzwonił.
- Myślałam, że to dla was nic takiego. Zwłaszcza, że od dawna podsłuchujecie
moje rozmowy.
- Bardzo śmieszne, Jessico - rzekł agent specjalny Johnson oschłym tonem. -
Zdajesz sobie, oczywiście, sprawę, że Biuro nie dopuściłoby w żadnym wypadku do
naruszenia praw amerykańskiego obywatela w czasie śledztwa.
- Ehe - powiedziałam. Zwiadomość, że agent specjalny Johnson zajmie się tą
sprawą, podnosiła mnie w jakiś sposób na duchu. Głupie, zważywszy, jak bardzo
działało mi na nerwy, że federalni cały czas depczą mi po piętach, prawda? - Aha.
- I nic siÄ™ nie martw, Jessico. Tobie i twojej rodzinie nic nie bozi. Dzisiaj
wieczorem rozstawimy dwudziestu funkcjonariuszy wokół waszego domu.
Zapewnimy całkowite bezpieczeństwo. Nasz dom rzeczywiście był bezpieczny i nikt
nawet nie próbował się do niego zbliżyć. Za to spalili restaurację.
Można by pomyśleć, że należał mi się jakiś odpoczynek, A co? Ostatecznie
poprzedniej nocy właściwie nie spałam. Ale nie, następnej nocy też zadbano o to,
żebym nie mogła się wyspać, f No dobrze, trochę spałam. Telefon odezwał się
dopiero o trzeciej.
O trzeciej nad ranem.
Potem nikt już nie spał w domu Mastrianich. I nie mieliśmy spać spokojnie
przez długi, długi czas. Uznałam oczywiście, że telefon jest do mnie. Dlaczego by
nie? Wieczorem wszystkie telefony były do mnie. Proszę, urzeczywistniały się
marzenia mojej mamy: zostałam miss popularności, hurra!
Szkoda tylko, że randki, na które się ze mną umawiano, to były randki z eee...
ze śmiercią.
Dobra, i ze Skipem Abramowitzem.
Kiedy telefon rozdzwonił się o trzeciej rano, wyskoczyłam z łóżka, jeszcze nie
całkiem przytomna, i rzuciłam się na aparat w moim pokoju. Chyba miałam nadzieję,
że jeśli od razu podniosę słuchawkę, to reszta rodziny nie zdąży się obudzić.
Głos w słuchawce okazał się znajomy, ale nie należał do żadnego z moich
nowych przyjaciół. No wiecie, tych, co obiecali mnie zamordować, jeśli spróbuję
jeszcze raz wyciągnąć od Tishy Murray informacje na temat domu w pobliżu
kamieniołomów.
Uświadomienie sobie, że rozmawiam z agentką specjalną Smith, zajęło mi
około minuty.
- Jessico - odezwała się, kiedy podniosłam słuchawkę. A potem, kiedy tata
odebrał w swojej sypialni i mruknął półprzytomnie: Halo? , dodała: - Panie
Mastriani.
Tata i ja nie powiedzieliśmy już nic więcej. Tata, jak sądzę, usiłował się
obudzić, a ja, oczywiście, przygotowywałam się do tego, co miałam usłyszeć... czego
się domyślałam. Zginęła kolejna osoba. Może Tisha Murray.
Albo Heather Montrose. Mimo straży, jakie postawiono przed jej pokojem w
szpitalu, ktoś zdołał się do niej zakraść i dokończyć dzieła. Heather nie żyje.
Albo to, albo znalezli kogoś. Znalezli kogoś, kto usiłował wedrzeć się do
naszego domu, żeby mnie zabić.
Ale nie o to chodziło. Stało się coś, czego się zupełnie nie spodziewałam.
- Przykro mi, że pana obudziłam - powiedziała Jill ze szczerym żalem. - Sądzę
jednak, że powinniśmy pana zawiadomić, że pańska restauracja, Mastriani, stoi w
płomieniach. Czy zechciałby pan...
Jill nie miała okazji dokończyć zdania, ponieważ mój tata Odłożył słuchawkę
i, jak go znam, sięgał właśnie po spodnie.
- Zaraz tam będziemy - zapewniłam.
- Nie, Jessico, nie ty. PowinnaÅ›...
Nie dowiedziałam się, co jej zdaniem powinnam, ponieważ odłożyłam
słuchawkę.
Parę sekund pózniej, przy drzwiach, przekonałam się, że miałam rację. Tata
był całkowicie ubrany - to znaczy, miał na sobie spodnie i buty. Do tego górę od
piżamy w charakterze koszuli. Kiedy mnie zobaczył, powiedział: - Zostań z matką i
bratem.
- Absolutnie nie - powiedziałam. Ja też zdążyłam się ubrać.
Wydawał się rozdrażniony i wdzięczny zarazem, co jest dość niezwykłe, jak
się tak bliżej zastanowić. Dostrzegliśmy łunę, gdy tylko wyszliśmy za próg.
Pomarańczowa poświata była dobrze widoczna na tle niskich, ciemnych chmur.
Przypomniała mi się scena pożaru Atlanty z Przeminęło z wiatrem.
- Wielki Boże - powiedział tata.
Ja natomiast postanowiłam porozmawiać z przyjaciółmi po przeciwnej stronie
ulicy. Tymi w białej pół ciężarówce.
- Cześć! - Puknęłam w zasłonięte okno od strony kierowcy. - Muszę jechać z
tatą do centrum. Zostańcie tutaj i pilnujcie domu, póki nie wrócę, dobra?
Odpowiedzi nie było, ale też nie spodziewałam się żadnej. Ludzie, którzy
mają cię śledzić potajemnie, nie lubią, kiedy się ich tak po prostu zaczepia i zaczyna z
nimi rozmawiać, nawet jeśli ich szef wie doskonale, że ty wiesz, że oni tam są.
Rozumiecie, co mam na myśli.
W centrum znalezliśmy się w jednej chwili, ale miałam wrażenie, że trwało to
całe wieki. Nasz dom dzieli od centrum zaledwie parę przecznic... piętnastominutowy
spacer albo cztery minuty jazdy. O trzeciej nad ranem ulice świeciły pustkami. Nie
mogliśmy oderwać oczu od tej pomarańczowej łuny na niebie. Parę razy tata o mało
nie wjechał na chodnik. Dobrze, że tam byłam. Położyłam ręce na kierownicy,
mówiąc:
- Tato, nie martw się. To nie to. Pomarańczowe światło? To pewnie takie
błyskawice bez grzmotu.
- Ciągle w tym samym miejscu? - zgłosił wątpliwości tata.
- Oczywiście - oświadczyłam. - Czytałam o tym. Na biologii. Boże, ale ja
kłamię.
Potem skręciliśmy w Główną. I zobaczyliśmy.
To nie były błyskawice bez grzmotu. O nie.
Kiedyś, dawno temu, u sąsiadów z naprzeciwka z kominka wypadło płonące
polano, od którego zajęły się firanki w salonie.
Takiego pożaru spodziewałam się w Mastrianim. No wiecie, języki ognia w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]