do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- 129. Harlequin Desire Stevens Amanda Aniolowie nie ronia lez
- Zenna Henderson Holding Wonder
- Binchy Maeve W tym roku bedzie inaczej
- Braun Jackie Romans Duo 1065 Kolacja z szejkiem
- Burroughs, Edgar Rice Tarzan 01 Tarzan of the Apes
- Presbyterorum ordinis
- Feehan Christine Dark 05 Dark Challenge
- Frey Jana Pokrć™cony śÂ›wiat
- Bonnie Dee [Magical Menages 02] Vampire's Consort (pdf)
- Analizowanie budowy, fizjologii i patofizjologii narzć…du śźucia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anusiekx91.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odpoczęliśmy trochę, po czym Morrolan zaproponował, żebyśmy odpoczęli
dłużej.
Niektórzy twierdzą, że spanie na Zcieżkach Umarłych przynosi pecha. Inni,
że jest to niemożliwe, a inni w ogóle nic o tym nie mówią wyjaśnił. Wolę
nie ryzykować i rozpocząć najgorszą drogę, będąc tak wypoczęty, jak to tylko
możliwe.
Przyznałem mu rację.
I bezczynnie obserwowałem, jak robi sobie prowizoryczną uprząż, by nieść
laskę na plecach i mieć obie ręce wolne. Szło mu całkiem sprawnie.
Odwinąłem łańcuszek z lewego nadgarstka i obejrzałem go uważnie, wyma-
chując na rozmaite sposoby. Zachowywał się niczym zwykły złoty łańcuszek. Al-
bo z powodu tego, gdzie byliśmy, albo dlatego, że nie miał nic do roboty. Owiną-
łem go wokół nadgarstka i zastanawiałem się, czy nie spróbować jakiegoś czaru,
żeby sprawdzić, czy rzecz ma się podobnie jak z magią, gdy zauważyłem, że Mor-
rolan mi siÄ™ przyglÄ…da.
Nadałeś mu już imię? spytał.
Aańcuszkowi? Nie. Jak niby mam go nazwać?
A co on robi?
W wieży tego maga Jak-mu-tam zachowywał się jak tarcza magiczna. Mo-
że Aamacz Magii?. . . Nie, głupio brzmi. A może Spellbreaker?
106
Morrolan wzruszył ramionami i nic nie powiedział.
Mnie siÄ™ podoba, szefie.
O, miło, że możesz myśleć o czymś innym niż ta przerośnięta oblubienica.
Twoje westchnienia podwiewajÄ… mi pelerynÄ™.
SÄ… telepatyczne.
Nie szkodzi. Ona siÄ™ Å‚atwo wzrusza.
Ty nie wiesz, co to miłość od pierwszego wejrzenia.
Za to wiem, jak wyglÄ…dajÄ… zaloty. Twoich po prostu nie ma. A co siÄ™ ty-
czy nazwy, to niech będzie, bo jakoś mam problem z poważnym podejściem do
nadawania imienia kawałkowi łańcucha.
Morrolan zaproponował niespodziewanie:
Może byśmy wyruszyli?
No to wyruszyliśmy.
Doszliśmy z powrotem do wodospadu; dopiero wtedy dostrzegłem podest po-
łożony prawie przy jego krawędzi. Zdobił go wizerunek athyry. Morrolan owiązał
go liną bardzo cienką i bardzo długą. Były na niej w regularnych odstępach
powiązane węzły, ale i tak cieszyłem się, że na wszelki wypadek zapakowałem
skórzane rękawice. Morrolan wyrzucił resztę liny poza krawędz urwiska.
Przełknąłem ślinę i spytałem.
Wytrzyma ciężar nas obu?
Wytrzyma.
Mam nadziejÄ™.
Zejdę pierwszy zaofiarował się.
Jasne. A ja cię będę ubezpieczał jakby co.
Odwrócił się plecami do wodospadu, nałożył rękawice i zaczął się opuszczać.
Zdusiłem nagły odruch, by przeciąć linę i wiać, i też nałożyłem rękawice. Złapa-
łem linę i ryknąłem, próbując przekrzyczeć wodospad:
JakaÅ› ostatnia dobra rada?
Głos Morrolana ledwie było słychać:
Uważaj, tu jest mokro!
* * *
Zapłatę zostawiłem w mieszkaniu i wybrałem się w stronę knajpy U Graffa ,
zastanawiając się, jak wykonać zlecenie. Najprościej byłoby sprawdzić, czy gość
siedzi w lokalu, poczekać, aż wyjdzie, i zabić go. Patrząc z perspektywy czasu, nie
był to wcale zły plan, jako że śmierć dziwnie plącze pamięć świadków w kwestii
wyglądu zabójcy. W moim przypadku wadę stanowiło to, że byłem człowiekiem
107
wyróżniałem się z tłumu i to mogli zapamiętać. A to wystarczyłoby do iden-
tyfikacji, wiadomo było bowiem, że pracuje dla Nielara jeden człowiek. Prawdo-
podobnie Rolaan zleciłby następny kontrakt właśnie na mnie, a na to nie miałem
najmniejszej ochoty. Dotarłem do celu nadal bez żadnego sensownego pomysłu,
toteż stanąłem w cieniu budynku po przeciwnej stronie ulicy i zacząłem jeszcze
intensywniej myśleć.
* * *
Dwie godziny pózniej nadal tam tkwiłem i nadal niczego nie wymyśliłem.
Wtedy zobaczyłem, że mój cel wychodzi w towarzystwie innego Dragaerianina,
także noszącego barwy Domu Jherega. Skoncentrowałem się i sprawdziłem czas
na imperialnym zegarze, po czym odczekałem, aż wyprzedzą mnie o długość bu-
dynku, i ruszyłem za nimi.
Zatrzymali się kilka przecznic dalej, pożegnali i towarzysz Kynna wszedł do
środka, pozostawiając go samego na ulicy. Doszedłem do wniosku, że szczęście
uśmiechnęło się do mnie Kynn musiał dotrzeć do domu, a to dawało mi aż za
dużo czasu, by go dogonić i zabić.
WyjÄ…Å‚em sztylet, obserwujÄ…c mojÄ… pierwszÄ… ofiarÄ™.
Która nagle zrobiła się przezroczysta, a zaraz potem zniknęła.
Menda się teleportował!
Co było chamstwem najczystszej postaci w stosunku do mnie.
Teleporty można prześledzić i odkryć ich punkt docelowy, ale aż tak dobry
w posługiwaniu się magią nie byłem. Mogłem kogoś wynająć na przykład
adeptkę Lewej Ręki ale to pozostawiłoby ślad, po którym można byłoby mnie
odnalezć, a pamiętałem jeszcze ostrzeżenia Kiery. No a poza tym wymagało to
czekania na inną okazję, bo żaden adept nie potrafi wyśledzić starego teleportu,
a ten stałby się bardziej niż stary, zanim bym wszystko uzgodnił.
Jedyne, co mi pozostało, to pokląć, co też zrobiłem z uczuciem, choć w my-
ślach. Chciałem go załatwić od razu, co nie było rozsądne, ale jakoś nie potrafiłem
uznać pieniędzy za swoje, nim nie wykonałem zlecenia. A pieniądze były mi po-
trzebne na porządny rapier i lekcje fechtunku u mistrza-człowieka oraz na naukę
magii u adepta Dragaerianina. Za to zawsze słono się płaciło, a miło byłoby także
przeprowadzić się do lepszego mieszkania i. . .
I gdy do tego doszedłem, skląłem się w duchu od idiotów zamiast myśleć
o tym, jak je wydać, należało myśleć, jak je zarobić.
Zdegustowany wróciłem do siebie.
108
* * *
W trakcie tego schodzenia po linie obiecałem sobie solennie, że jeżeli kiedy-
kolwiek jeszcze będę musiał w ten sposób pokonywać wysokość, to tylko tam,
gdzie jest sucho i widać, ile jeszcze drogi pozostało do końca.
Ale tak naprawdę to postanowiłem unikać schodzenia po linie w ogóle.
Nie wiem, i prawdę mówiąc, wolę nie wiedzieć, jak daleko schodziliśmy. Są-
dzę, że odległość ta była różna dla Morrolana i dla mnie, ale wolałem nie spraw-
dzać. Nawet moja ciekawość ma granice.
A schodzenie było upiorne gdyby nie węzły, zjechałbym po mokrej linie
albo od niej odpadł. A gdyby nie rękawice, poraniłbym przy tym dłonie do kości.
Tak zjechałem tylko kawałek, a szansa, że wyląduję na Morrolanie (a więc go ze-
pchnę), była minimalna. Dłonie i ramiona wpierw zaczęły boleć, potem drętwieć,
a potem przestałem je w ogóle czuć. O siniakach na nogach i reszcie ciała obija-
nego o skały nie wspomnę. Jedyne co zdołałem chronić to głowa, co nie znaczy,
iż nie zetknęła się ona ani razu ze skałą.
Udało mi się jednak i to było najważniejsze.
%7łeby było śmieszniej, nie zorientowałem się od razu, że właściwie jestem już
na dole, a to dlatego, że stanąłem na śliskim i pochylonym bloku skalnym, który
uznałem za łagodniejszą wersję skalnej ściany. Ochłonąłem, dopiero gdy znala-
złem się w wodzie obok Morrolana.
Woda była lodowata i prawie natychmiast zacząłem dzwonić zębami. Mor-
rolan też dzwonił, lecz byłem zbyt zmęczony, by mi to sprawiło przyjemność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]