do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Quinn Cari Miłość jest konieczna 02 Romans nie jest konieczny
- Mackenzie Myrna W miescie marzen 01 Złodzieje marzeń (Harlequin Romans 1074)
- 372. Harlequin Romans Lee Miranda Najszczęśliwsza para pod słońcem
- Banks Leanne Gorący Romans 948 Nieoczekiwana zmiana
- 350. McWilliams Judith Romans z czarnookim
- Anderson Caroline Medical Duo 473 PowrĂłt buntownika
- 333. DUO Hunter Kelly Spotkanie w Singapurze
- 156.DUO Grey India Wyprawa do Florencji
- M336. (Duo) Webber Meredith Oświadczyny doktora Parka
- 171. Merritt Jackie Laleczka w lesie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- quentinho.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że Azim umilknie, a może nawet przeprosi go za to, że posunął się za daleko. Ale prze-
cież znał go na tyle długo, że naiwnością byłoby liczyć na jego skruchę. Azim parsknął
tylko śmiechem.
- Dziś wieczorem podczas kolacji - rzekł Madani - Emily zadała mi pytanie, czy
sprawia mi trudność być dla ciebie przyjacielem, a zarazem twoim szefem. Ostrzegam
cię, Azim, jeżeli będziesz tak postępował, wkrótce już żadna z tych relacji nie będzie nas
łączyć.
- Gdybym tylko przypuszczał, że naprawdę tak myślisz, twoje grozby miałyby sens
i swoją wagę, ale zbyt długo się znamy, przyjacielu.
- Właśnie, też tak myślę. - Madani przeczesał ręką włosy.
R
L
T
- To nie na mnie się rozzłościłeś, tylko na siebie.
- Daj już spokój, Azim, ile razy mam ci powtarzać.
- Pomyśl wreszcie, chociaż raz tak naprawdę się nad tym zastanów. Twoje zarę-
czyny nie zostały jeszcze oficjalnie ogłoszone, a twój ojciec też cię wysłucha. Nie jest aż
taki staromodny, jak ci się wydaje, wprowadził wiele zmian w Kaszakrze, wprowadził
nasz kraj w nowe stulecie. Nie doceniasz jego mądrości...
- Ale ponad wszystko szanuje tradycje - uciÄ…Å‚ Madani.
- Głupiec z ciebie, niepoprawny głupiec.
- Nie zaczynaj znowu, przynajmniej nie dziś. Jestem zbyt wyczerpany, żeby toczyć
z tobą te bezsensowne bitwy słowne.
- Bo wiesz, że mam rację. A może ktoś inny sprawił, że zaczynasz zmieniać zda-
nie?
Minęły cztery dni, a Madani wciąż przeżuwał słowa przyjaciela. Siedząc na tarasie
położonym na ostatnim piętrze wysokościowca i popijając mocną słodką kawę, patrzył,
jak popołudniowy szczyt powoli zapełnia samochodami Madison Avenue.
Gdyby rzeczywiście krótki romans z Emily pomógł mu wymazać ją z pamięci, jak
twierdził Azim, kazałby tamtego wieczoru zawrócić przyjacielowi i zawiezć się do niej.
Nie ulegało wątpliwości, że czuł do niej pociąg, i to od samego początku, odkąd zostali
sobie przedstawieni w domu Hendersonów. Od tej chwili, wraz z każdym kolejnym spo-
tkaniem, jego pożądanie nieustannie wzrastało, podobnie jak i jego fascynacja tą kobietą,
fascynacja, która zdecydowanie wyrastała poza sprawy czysto fizyczne. I na tym polegał
zasadniczy problem.
Naprawdę lubił Emily, lubił przebywać w jej towarzystwie. Uwielbiał jej determi-
nację i marzenia, które karmiła z taką pieczołowitością, nie poddając się ani w obliczu
nieszczęścia, ani przeciwności losu. Była urocza, rozważna i niesłychanie bystra, a nie
tylko ładnie opakowanym upominkiem, jak jej młodsza siostra. Miała prawdziwie bogate
wnętrze, dlatego pragnął spędzić w jej towarzystwie nie krótką chwilę, lecz dłubie tygo-
dnie, a nawet miesiące, by ją lepiej poznać.
Nie dane mu jednak było takie szczęście. Jego wizyta w Nowym Jorku dobiegała
powoli końca, a co za tym idzie, także jego stan kawalerski. Tydzień po pożegnalnym
R
L
T
przyjęciu musiał wracać do domu, a miesiąc pózniej, zaraz po Zwięcie Siedmiu Dni, któ-
re upamiętniało wyzwolenie kraju spod ciemiężycielskiej władzy, miały zostać ogłoszo-
ne jego zaręczyny. Tym samym jego przyszłość była ściśle określona.
Dopił kawę, która, choć była słodka, smakowała gorzko. Odkąd pamiętał, zawsze
dostawał to, czego pragnął, bo dzięki majątkowi i pozycji nic nigdy nie było poza jego
zasięgiem. Aż do dziś.
ROZDZIAA DZIEWITY
W piątek wieczorem w kuchni Emily wrzało niczym w ulu, i tak było już od same-
go rana. Następnego dnia obsługiwała dwie równoległe imprezy. Sarita, praktykantka,
mieszała właśnie nadzienie z krabami do ciasta, którego pięć warstw studziło się na bla-
cie. Mus malinowy także już się chłodził w lodówce. Emily wróciła właśnie z delikate-
sów za rogiem, gdzie kupiła pozostałe składniki potrzebne do przygotowania kolacji dla
Madaniego, z ziołami i białymi truflami włącznie. W sumie mieli się razem wybrać na
zakupy, ale ich kolidujące ze sobą terminarze sprawiły, że musiała to załatwić sama.
Odstawiła torbę z zakupami na stole i zanurzyła palec w misce stającej na blacie,
by posmakować nadzienia.
- Trzeba dodać trochę więcej sosu Worcestershire.
- Tak? A mnie się wydaje, że jest akurat - odparła Arlene.
- Moim zdaniem jest za mało.
- Okej, ty jesteÅ› szefowÄ…, ty tu rzÄ…dzisz. Emily, jak zawsze w takiej sytuacji, roze-
śmiała się.
Słyszała to już wiele razy.
Arlene wzięła butelkę z sosem i mrucząc coś pod nosem, dodała kilka kropel.
- Jak sądzę, pięciolatkom i tak to nie zrobi żadnej różnicy - powiedziała na tyle
głośno, żeby Emily ją usłyszała.
- Pięciolatkom może nie, ale rodzice na pewno będą mieli ochotę na tartę z kraba-
mi. A jeśli posmakuje im moja tarta, może następnym razem poproszą nas o zorganizo-
wanie przyjęcia dla dorosłych.
R
L
T
- Uważaj, Sarito - Arlene zwróciła się do młodej adeptki sztuki kulinarnej, która im
pomagała tego popołudnia w przygotowaniu cateringu - to nie ma być breja. Trochę
ostrożniej mieszaj te składniki.
Emily zatrudniała zawsze do pomocy studentki ze swojej byłej uczelni, dając im w
ten sposób szansę na zdobycie doświadczenia. Taki staż był dla nich bardzo ważny, na-
wet jeśli nie mogła im zapłacić. A dziś akurat była wyjątkowo wdzięczna za każdą do-
datkową pomoc, więc nie miała jej nawet za złe, że nieustannie zadaje jakieś banalne py-
tania, które nieco spowalniają pracę.
Właśnie rozpakowywała starannie opakowane trufle, gdy rozległo się pukanie do
drzwi.
- Sarito, otwórz, proszę, to pewnie dostawa. Czekam na wino na jutrzejsze przyję-
cie.
Choć Madani twierdził, że sam zajmie się kwestią wina na imprezę, postanowiła
zaopatrzyć się w kilka butelek odpowiedniego trunku. Miało to być czymś w rodzaju po-
dziękowania za to, że ją wyswobodził ze szpon starych ciotek i ciekawskich spojrzeń na
wieczorze panieńskim Elle. Także za to, że potem zaprosił ją na kolację i wysłuchał dłu-
giej opowieści na temat jej marzeń.
- Pani Merit - zawołała Sarita - to do pani.
Emily dostrzegła w drzwiach Madaniego. Na jego twarzy malował się nieco zakło-
potany uśmiech, co dodawało mu jeszcze seksapilu.
- Chyba przyszedłem w niestosownej chwili - powiedział.
- Nie, dlaczego... - Poczuła, że wilgotnieją jej dłonie. Wytarła je o fartuch. - Proszę,
wejdz.
Arlene odchrząknęła wymownie.
- Może nas sobie przedstawisz?
- Oczywiście, racja. To jest Madani Tarim, a to moja asystentka Arlene. A to jest
Sarita. - Wskazała na stażystkę.
- Bardzo mi miło. - Madani lekko skinął głową.
- Co cię do mnie sprowadza? - spytała ze zdziwieniem Emily.
- Przyniosłem ci do skosztowania wino.
R
L
T
- To zabawne - powiedziała Emily, myśląc o winie, które sama zamówiła.
- Zabawne? - zdziwił się Madani - Dlaczego?
- Nieważne. - Uśmiechnęła się i machnęła ręką.
- Chciałem podać je jutro wieczorem, ale wolę najpierw zapytać cię o zdanie. Zale-
ży mi, żeby podkreślało smak tak starannie przygotowanego menu.
Mówiąc to, wyciągnął z torby butelkę i podał ją Emily.
Zerknęła na etykietkę i rozpoznała nazwę znanej francuskiej winnicy. Butelka ta-
kiego wina kosztowała dwa razy tyle co zamówione przez nią, ale Madani nie wyglądał
na człowieka, który musi liczyć się z kosztami.
- To był doskonały rok dla pinot noir, powinno się doskonale komponować z rybą.
- No to może napijemy się po kieliszku? - zapytał, zerkając kolejno na wszystkie
panie.
- Teraz? - Emily spojrzała na kuchnię, gdzie jeszcze tyle rzeczy było do zrobienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]