do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Angela Carter Burning Your Boats (ssc) v4.0
- Carter Lin Conan z wysp
- C Lin Carter Conan barbarzyńca
- Charlotte Lamb Seductive Stranger [HP 1236, MBS 753, MB 3081] (pdf)
- Ostrowska Ewa Miedzy nami niebotyczne gory
- Kozak Magdalena Nikt
- Dzikowska Elśźbieta Czarownicy
- Anonim OpowieśÂ›ć‡ pielgrzyma
- Zeromski Stefan Sen O Szpadzie
- Jordan_Penny_Za_bogaty_na_meza_Rod_Parentich_01
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- charloteee.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obute w trzewiki stopy, ale walące na oślep macki były jeszcze szybsze. Pracowicie wiły się pośród
uciekających Piomazjan, miażdżąc ich, roztrzaskując głowy, odrywając kończyny od padających
bezwładnie ciał, w ciągu paru sekund siejąc pośród nich krwawe spustoszenie.
Zelobion zachichotał na ten widok, pochłaniając go zgryzliwym wzrokiem swych czarnych oczu.
Dla człowieka, którego dosłownie ułamek sekundy dzielił od straszliwej zguby z przyczyny tych
tłuściochów w kolorowych jedwabiach, niezwykle satysfakcjonujące było obserwowanie, jak
dramatycznie odwróciły się karty w tej rozgrywce! Chichotał z dziką, jadowitą radością, widząc, że
całą trybunę opanowuje zbiorowe szaleństwo. Tysiące Piomazjan pędziły tabunem w orgii paniki w
kierunku wyjść, tratując nogami setki kobiet i starszych osób, szarpiąc się wzajemnie w walce o
przestrzeń do ucieczki.
Nie było wątpliwości, że Piomazjanie na długo zapamiętają ten dzień!
W tej samej chwili Ganelon szarpnął go za ramię, krzycząc, by się pospieszył. Pognał za
brązowoskórym olbrzymem przez pokład i zszedł za nim do wody. Ganelon doholował go,
ociekającego wodą i prychającego, do brzegu; po chwili gnali już przez spalony słońcem piasek w
kierunku odległej bramy, na której powiewały radośnie czerwone flagi. Dla Piomazjan tegoroczny
festiwal stał się przerażającym karnawałem horroru. Ganelon z prędkością wichru biegł ku dalekiej
bramie. Ludzie na trybunach również zmierzali w panice do bram na wyższych rzędach amfiteatru, nie
ważąc się zejść w dół, gdzie półżywy Tysiąconóg wciąż łomotał i walił mackami pośród tłumu.
Teraz jednak grupa wrzeszczących strażników przybiegła z wrzawą wzdłuż półkola muru areny.
Jeden z dowódców straży zdołał zachować przytomność umysłu pośród ogólnego zgiełku i chaosu; w
szale wściekłości zagnał swoich podwładnych, by odcięli odwrót inicjatorom całego zamieszania,
zanim zdołają uciec na ulice miasta. Kapitan straży spodziewał się, że olbrzymi wojownik pobiegnie
pierwszy, by wywalczyć sobie przejście za pomocą swego wielkiego bułatu. Był zaskoczony widząc,
że znacznie odeń drobniejszy, starszy człowiek o dziwnej brodzie barwy wodorostów ciągnie za
ramię swego wielkiego współtowarzysza, a potem natarczywie krzyczy mu coś do ucha. W tej samej
chwili olbrzym zatrzymał się z uśmiechem i pozwolił starszemu człowiekowi w podartych szatach
wysunąć się na czoło.
Strażnicy zablokowali bramę, po czym kapitan wysłał resztę swoich ludzi, by popędzili w
kierunku dwóch uciekinierów. Ich postawa w zaistniałej sytuacji okazała się rzeczywiście niezwykle
zaskakująca. Srebrnowłosy przystanął, oddychając ciężko, wspierając się na stalowym półksiężycu
swej olbrzymiej broni. Drobny, starszy człowieczek stanął w oczekiwaniu na nich z założonymi
rękami. Nagłe przeczucie spowodowało, że kapitan zaniepokoił się... jednak wiekowy cudzoziemiec
był najwyrazniej nie uzbrojony. Dowódca wyjął rapier z pochwy i gestem wskazał swym ludziom, by
ruszyli na przeciwników. Starszy człowiek uśmiechnął się i... Wygłosił Wypowiedz Nieznużonego
Dusiciela! Niewidzialne dłonie porwały strażników w żelazny chwyt! Ich ręce zgniatane były o
tułów, ich nogi jakby powiązane żelaznym sznurem. Upadli na twarze, wrzeszcząc w panicznym
strachu. Kapitan straży ujrzał, jak powierzchnia piasku gwałtownie zbliża się do jego twarzy. Runął
na nią i jego usta momentalnie wypełniły się sypkimi ziarenkami; spróbował przeturlać się na bok.
Piasek palił i szczypał go w oczy, jednak poprzez czerwonawą mgłę bólu zdołał mrugnąć powiekami,
po czym spojrzał z bezmyślnym zdziwieniem i strachem na swe ręce i nogi, spętane miażdżącym
chwytem. Gdyby olbrzymi pyton z upalnych dżungli Xacuahatlu owinął się wokół niego całym swym
gigantycznym ciałem i zaczął zgniatać go z paraliżującą siłą, kapitan prawdopodobnie odczuwałby to
samo, co teraz. Jednak na swym ciele nie widział dosłownie nic! Był miażdżony w morderczym
chwycie jakiejś przerażającej, niewidzialnej siły. Wokół leżały dziesiątki jego spętanych, tak jak on,
podwładnych, wrzeszcząc i miotając się bezsilnie. Kapitan straży prawdopodobnie nigdy nawet nie
słyszał o Magii Fonematycznej. Nie wiedział też nic o Wypowiedzi Nieznużonego Dusiciela, która
była w stanie trzymać jego i jego ludzi mocno spętanych i kompletnie bezsilnych w ciągu trzydziestu
godzin paraliżującej udręki. Zresztą, nawet gdyby wiedział to wszystko, i tak nie miałoby to żadnego
znaczenia: dowiedział się bowiem w końcu najważniejszej rzeczy - tego, że żaden Mag nigdy nie jest
bezbronny. Za bramą czekała na nich Arzeela z zaniepokojonym wyrazem twarzy, z trzema kupionymi
przez siebie rumakami. Ganelon i Zelobion przygnali pędząc co sił w nogach; starzec sapał, łapiąc z
trudem oddech, był jednak rozpromieniony ze szczęścia. Ganelon spojrzał na jednego z rumaków i
wykrzyknÄ…Å‚ ze zdziwieniem:
- Grydony! Na Wielkiego Galendila - spodziewałem się ornithohippusów! - ryknął potężnym
głosem. - No cóż, to nie ma znaczenia - szybko, wyruszajmy!
Schował swój bułat do pochwy i wskoczył na jedno z wysokich siodeł. Doskonały nastrój
Zelobiona zmarniał, gdy Mag dokładniej przyjrzał się rumakom. Grydony były opierzonymi,
podobnymi do ptaków stworzeniami o długich, ostrych dziobach, dzikich, złocistych oczach i
rozpiętości skrzydeł sięgającej dwunastu metrów. Nigdy jeszcze nie widział tych zwierząt i
oblizywał nerwowo wargi na myśl o czekających go próbach kierowania jednym z tych gigantycznych
rumakówjastrzębi. Jednak Ganelon nie dał mu zbyt dużo czasu do namysłu. Wrzasnął na niego
ponaglająco i Zelobion, chcąc nie chcąc, szarpiąc się i wytężając swe wątłe siły, wspiął się na
wielkie siodło drugiego spośród ptaków. Wyłonił się przed nim wysoki róg z przodu siodła, zaś za
plecami poczuł oparcie obficie wyściełane poduszkami. Odkrył także, że róg siodła ma specjalne
uchwyty na dłonie jezdzca. Być może zatem - pomyślał - podróż nie będzie aż tak niebezpieczna, jak
wydawało się na początku. Jednak wyraznie nie spodobał mu się dziki, szalony błysk w oku ptaka,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]