do ÂściÂągnięcia ^ pdf ^ ebook ^ pobieranie ^ download
Podstrony
- Strona startowa
- Fiedler, Lisa Mouseheart Bd. 1 Die Prophezeiung der Mäuse
- Cornick Nicola Kapitan i dama do towarzystwa
- Fiedler Arkady Zwierzęta z lasu dziewiczego
- Fiedler Arkady Dywizjon 303
- Dom na wzgórzu Caldwell Erskine
- Anna J. Evans Enchanted (EC) (pdf)
- Cezar, O wojnie domowej
- Brenden Laila Hannah 05 Zdrada
- BśÂ‚aśźejewski, MichaśÂ‚ J.R.R. Tolkien, Powiernik PieśÂ›ni
- 187. Harlequin Desire Linz Cathie Pozadanie w cieniu lodowcow
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- charloteee.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pochmurne niebo, rzekł ż bolesnym uśmiechem:
-1 pomyśleć, że takie to Zielone Zwiątki!...
Chłodny dzień atlantycki był w istocie wyjątkowo przykry. Lecz
gorycz cieśli widocznie nie tylko odnosiła się do dnia na morzu: Zielone
Zwiątki gdzie indziej, tam, były przecież smutniejsze.
Cieśla skromny, uczynny, pokorny, uśmiechnięty, zrównoważony.
Wyraz dobroci. W swym ustroniu kubrykowym był ośrodkiem
moralnym. Był ważny dla statku. Był wentylem dla napięć,
piorunochronem dla burz. Nie doceniony, nie dostrzeżony, swą
szlachetną prostotą spełniał w ciszy statku wyrazne posłannictwo.
Po przebiciu wielkiej mgły
Na zachodnim Atlantyku leżała olbrzymia warstwa mroznej mgły.
Od kilku dni przebijaliśmy się przez jej mroczną gęstwinę, przychylni
zasłonie, dającej nam bezpieczeństwo od okrętów podwodnych. Lecz na
czwarty czy piąty dzień mgła przybrała inny niż dotychczas zapach,
nieledwie korzenny i balsamiczny.
Potem wyszliśmy na pełniejsze światło, zrobiło się przestrzenniej,
ujrzeliśmy znów horyzonty, i już nie było wątpliwości, że dobrnęliśmy
do innego klimatu: słońce przedzierało się tu parciej, ciepło zaczęło
wzbierać. Jakiś mały ptaszek, wróblo-waty, najwyrazniej z lądu rodem,
przyleciał na pokład. Był to znak zbyt oczywisty: srogi i nieprzyjemny
pan, Atlantyk północny, pozostał za nami.
Cieplejsze z każdą godziną powiewy przynosiły nam coraz
ponętniejsze aromaty. Lądu jeszcze nie widzieliśmy, lecz było nam
razno na duszy jak komuÅ›, kto nieoczekiwanie ujrzy wiosenny poranek
po przebudzeniu się z posępnej nocy. Marynarzom kraśniały gęby,
pokłady zaroiły się postaciami. Wraz z nastaniem ciepła ciężar spadał
ludziom z duszy. Ponosił ich radosny nastrój po przebytej szczęśliwie
wytrwałej bitwie, którą statki toczyły i wygrywały przez trzy tygodnie.
I jak gdyby otwierały się w sercach jakoweś wrzeciądze ukrytych
wzruszeń, świat stawał się raptem inny, bliższy i barwniejszy, impulsy
śmielsze, a ludzie skłonniejsi do patosu i osobliwych uniesień.
Kłaczyński, radiotelegrafista, rozrzewnił się nagle z powodu
wojennych książek. Był to przyjazny człowiek, tęgiej tuszy, którego
temperament łatwo się zapalał. Kilku z nas rozmawiało właśnie na
temat książek opisujących wrześniową kampanię w Polsce. W
Kłaczyńskim temat rozmowy spowodował raptem wybuch serdecznego
żalu: owszem, czytał szereg takich książek, wydanych podczas wojny,
ale żadna z nich nie zadowoliła go. We wszystkich albo była ciągła
ucieczka, wieczne szczegóły klęski i zaleszczyckie nastroje, albo
nieciekawe przygody uciekających dyplomatów w Rumuniach czy w
Grecjach, a tymczasem tak mało pisało się o bohaterskich czynach
naszych żołnierzy we wrześniu. Na to Danecki i Anczewski że
widocznie ci, co walczyli, zginęli albo pisać nie potrafią. Więc
Kłaczyński rozsierdził się na tę całą literaturę i oświadczył, że nie
zaspokoiła jego głodu.
A czy znasz Kampanię wrześniową" Norwid-Neugebauera?
zagadnÄ…Å‚ go Anczewski.
Kłaczyński pogardliwie zamachał rękoma i krzyknął z bolesną miną:
Znam! Znam! Nic nie daje! Nie krzepi!...
To studium historyczne oświadczył drugi oficer a ty, Radio,
chciałbyś beletrystyki...
Było w powietrzu coś pobudzającego: Kłaczyński wzruszył się tak do
głębi, że zwilgotniały mu oczy, rozwichrzyły się włosy. Obezwładniony,
bezradny, cały przepojony swym serdecznym zatroskaniem zamilkł.
Wkrótce zobaczyliśmy ląd. Pojawiły się amerykańskie samoloty,
balony sterowe i okręty patrolowe: Do Nowego Jorku było jeszcze sporo
drogi. Lecz ląd jak ziemia obiecana jaśniał z daleka w okazałym słońcu.
Na statku gorÄ…czkowe przygotowania przed przybiciem do portu.
Trzeci mechanik, Aożynek, rozbierał windy i czyścił je. Pomagali mu
palacze, a między nimi był Piotr, tęgie, nadmiernie wyrośnięte młode
chłopisko z facjatą dobrodusznego poczciwca. %7łe rejs się kończył, dali
mu whisky, ale Piotr stracił miarę i zalał się, jak mówią marynarze, w
srebrnego lisa. Miast pomagać, przeszkadza}. Okropnie umorusany
ciemną oliwą, kręcił się po pokładzie jak mucha w ukropie i zabrudzał
mazią wszystkie poręcze i ściany. Niedzwiedzio waty i rozklekotany w
swej niemocy, istny Czarny Piotruś, bronił się pijacko od pracy i spierał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]